Page:Hrabia Emil.djvu/137

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

patrzyłam na cierpienia Djonizego, jeszcze sobie myślałam: skoro już tak miało być, więc jak to dobrze, że przynajmniej ze mną się ożenił. Bo ja zawsze miałam wesołe usposobienie, a inna byłaby może rozpaczała, zasmucała go jeszcze bardziej...

Teraz pośród huków, jęków i jakichś krótkich powiedzeń zawiei — nagle zadźwięczał wyraźny dzwonek sani. Na twarzy matki pojawił się rumieniec i uśmiech.

— Któż to przyjeżdża? — zdziwiła się stryjenka.

— To Czabarowski, powiedziała matka i wstała. — Telefonowałam, żeby przyjechał na obiad.

Gość wkrótce wszedł do salonu — olbrzymi, tęgi, z małą, łysą głową, zawsze elegancki w ubiorze i manjerach, a nieprzyjemny w słowniku, po dawnemu zmuszony wszystko trzymać „za mordę“. — Emil pomyślał o matce: jakże krótko ta kobieta może być bez miłości.

Stryjenka siedziała wciąż w fotelu z senną małą Jahniatyńską. Jej czułość zwracała się do dawno zmarłego dziecka, leżącego daleko w grobie. A smutek wyglądał, jak żal do tej, którą pieściła, że to nie ona umarła.

 

XXIV.

 

Gdy minęły ferje świąteczne, Emil śpiesznie, niecierpliwie i radośnie powracał do Krakowa. Drżał od niepokoju i nadziei. Musiał już prędko wiedzieć, co się tam dzieje.

Było mu źle, byłoby nie do zniesienia, gdyby dłużej miał pozostać w Kluwieńcach. Demoralizowały go, jak Capua, a zarazem siłę jego i wolę wystawiały na zbyt ciężkie próby.

135