Page:Hrabia Emil.djvu/134

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

jakieś wysiłki uparte i smutne, jakaś zbyteczna, tragiczna praca, idąca zupełnie marne. I trudno nawet uwierzyć, że wiatr to jest nikt, że to jest tylko sposób, w jaki porusza się powietrze.

W niebieskim salonie, gdzie zebrała się rodzina, było ciepło i jeszcze ciszej od tych próżnych pomst i pogróżek nikogo, tłukących się ze złością i rozpaczą między drzewami. Z marmurowego kominka, zamiast trzasku iskier i płomieni, buchało suche ciepło od ukrytych tam organowych rur centralnego ogrzewania. Ciche elektryczne światło, rozpylone w powietrzu, zbierało się na jasnych płaszczyznach mebli i obić. — W pobliskim buduarku bawiły się grzeczne dzieci z nauczycielką, a przez drzwi dalsze widać było czytelnię, gdzie w owych najwygodniejszych fotelach siedzieli panowie i palili swoje cygara. W salonie zebrały się prawie same kobiety, trochę znudzone, ale do nudy nawykłe, — i pogryzały różne domowe słodycze świąteczne.

Emil interesował się teraz cokolwiek nauczycielką małych Jahniatyńskich. Była bardzo młoda, szczupła i anemiczna, z powodu złej cery i ciągłego zmęczenia naogół nieładna. Spostrzegł przecież, że w pewnych ruchach i oświetleniach przelatuje przez tę drobną twarz błyskawica jakiejś efemerycznej, nadzwyczajnej, ale niedopowiedzianej piękności. — Co jest w niej takie piękne? — myślał. — Może ma jakiś swój malutki świat rozpaczy, zachwytu czy szczęścia, o którym nic nie może powiedzieć. I żyje tutaj obca, nieznajoma, niechętna, nikomu nieciekawa — z temi blaskami nikłemi tajemnej, zamaskowanej urody — niby skrytej obietnicy, której nie chce dotrzymać.

Tak sobie pomyślał — i chciał jej to powiedzieć.

132