Page:Hrabia Emil.djvu/121

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Przed świętami urządzono polowanie. — Oprócz gości pałacowych brał w niem udział pan plenipotent Czabarowski, który już poprzedniego wieczoru przyjechał z Wierzchowisk. Był po dawnemu ordynarny i krzykliwy, i po dawnemu wszystko mu się wybaczało dla zalet umysłu i serca, oraz dla zasług, jakie pokładał niezmiennie przy zarządzie dobrami Worostańskich.

Emil z innymi zerwał się do dnia, o ósmej był już po śniadaniu, do którego zasiedli wszyscy w butach po kolana, zaszyci w skóry lub trykoty. Przed sień zajechał od folwarku szereg sani wrębnych, prawie chłopskich, ale pięknie zaprzężonych. Ładowali się do nich wszyscy z hałasem i uciechą. Matka, szczupła, ruchliwa, obciśnięta zgrabną bekieszą, w wysokich butach futrzanych i futrzanym kołpaku, kryjącym włosy, wyglądała, jak dziewczyna. Emil z przyjemnością stwierdził, że jest w jaknajlepszym humorze. Stryjenka Józefowa, o lat dzięsięć conajmniej młodsza, ciężka i poważna, robiła wrażenie starszej. Jechała zresztą bez fuzji, tylko dla towarzystwa, — ze względów bowiem zasadniczych nie strzelała nigdy. Ryszard, odziany w piękny strój z jasnej skóry i buty tejże barwy, nałożył na wierzch reniferowe futerko, na głowę zaś reniferową czapkę z nausznikami. Był duży i tęgi, jak matka, o twarzy okrągłej i płaskiej, o oczach bladych i tępym wyrazie. Stryj Józef stał obok syna, rasowy, pański, wysmukły. Spierał się z nim o coś błahego i zlekka unosił wobec biernego, flegmatycznego oporu, jaki spotykał. Wreszcie do uszu Emila dobiegły słowa stryja, zamykające dyskusję:

— Taka jest moja wola i zechciej ją uszanować, Dicku.

Stryj wsiadł do sani, nie dbając już wiele, w jakim stopniu ta wola uszanowana zostanie. W tonie jego głosu

119