Page:Hrabia Emil.djvu/112

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

trznem panowała harmonja. Zbierał teraz tylko fajki i różne rodzaje broni starej.

Wkrótce po zakończeniu wojny na południu wybuchł nowy konflikt międzynarodowy, który groził bezpośrednią, jak się wówczas zdawało, katastrofą. Wszyscy pomyśleli, że to „już czas“.

W głównej organizacji i kółkach, rozrzuconych po kraju, młodzież drżała od zapału i tłumionego ognia, czekając każdej chwili powołania pod broń. Lata przygotowań i pracy, ciężkiego mozołu i wysiłku ducha — naprzekór światu, — lata woli i wiary, opierającej się wszystkim przeszkodom i wszystkim niemożliwościom — to miało teraz wydać owoc krwawy. Szalony sen wydawał się bliski rzeczywistości. Naprawdę miał się ziścić dopiero w półtora roku później.

Emil żył, jak sądził, pełnią tego życia. Brał udział we wszystkiem, co się wtedy działo. Przestał bywać na wykładach uniwersyteckich, cały oddał się sprawie. Spełniał już niektóre roboty organizacyjne, jeździł z poleceniami do różnych zakątków kraju, zakładał kółka chłopskie. W niedzielę, po sumie, gromadził chłopów przed kościołem i miał do nich górnolotne przemowy. Niekiedy nawet pozostawał w jakiejś miejscowości dłużej, jako instruktor, i odbywał z nowicjuszami ćwiczenia.

W grudniu zdawało się, że godzina wybiła. Dawne zobowiązanie, odbierane przy przyjmowaniu, zastąpiono teraz uroczystą, formalną wojskową przysięgą. Członkowie organizacji składali ją wszyscy kolejno.

Dla kilku dawnych rewolucjonistów i socjalistów była to ciężka chwila. Zwłaszcza dla Rutena, który poprostu rozpaczał, przeżywał to, jak tragedję. Nie sy-

110