Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/48

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Nadchodził, człowiek z Jerozolimy!

Jedonja podniósł się, poszedł na spotkanie jego. Rozwarł ramiona swe, przycisnął go do siebie, pocałował go. Czy nie całował tym sposobem samego Syonu?

Syn jego powiedział mu imię: Jehiel, syn Obadji, z dziatwy Sefatji. Mąż z Betanji. Człowiek brodaty, rosły, młody jeszcze i smukły. Arcykapłan Jochanan go przysyłał i Wysoka Rada, której najmłodszym był członkiem.

Opowiadał o podróży swej, Bagoas i Arsames, namiestnicy Judei i Egiptu, wystawili mu papiery. I wszędzie urzędnicy perscy pomagali mu, oddawali mu do dyspozycji konie i wielbłądy, a także i okręt na Nilu. Dawali mu nocleg, ugaszczali go —

Pułkownik Machseja uśmiechnął się z zadowoleniem. „O tak, jesteśmy czemś — mój ojciec Jedonja i wojsko żydowskie w Jeb!“

Jedonja prosił obcego, by mu opowiadał, jak wygląda nowa świątynia, wybudowana przez Ezrę i Nehemjasza, kiedy żydzi wrócili z niewoli babilońskiej. Wiedział to wszystko dokładnie, syn jego Machseja musiał mu to opowiadać niezliczone razy a i pułkownik Hoszea, którego drugi raz wysłał był