Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/41

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

samej nocy, położy się kamień węgielny do nowej świątyni.

Jedonja, syn Gemarji osiemdziesięcioletni, wyglądał daleko poza mury Jebu. Ponad palmy i sykomory Wyspy Słoniowej, wzdłuż Nilu aż do kataraktów. Wciągano tam łódź, puszczono ją z powrotem na wodę za kataraktami, rozwinięto czerwony żagiel. A wiatr wiał z północy.

Kroki na schodach. Czterech łuczników a z nimi pułkownik żydowski Szmahja. Donieśli: że przybywa namiestnik, Arsames. Przyjdzie tu na górę; Jedonja niechaj nie wychodzi na spotkanie jego, lecz niechaj go tu oczekuje.

Jedonja uśmiechnął się. To było podobne do tego persa! Był bliskim przyjacielem Darjusza, króla świata, sam panował nad wielkiem królestwem, a jednak obchodził się z nim jak z równym. Z nim, Jedonją, stojącym wszak tylko na czele małego oddziału żołnierzy — Arsames miał setki takich oddziałów w Egipcie a król perski w wielkiem państwie swem tysiące! Myślał o posłańcu z Jerozolimy, który nadpływał Nilem. Przez pięć lat pisał do rodaków swych w Judei — prosząc, błagając coraz usilniej. Syon nie zaszczycił go nawet odpowiedzią. Odtąd uśmiech jego stał się gorzkim.