Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/189

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Był tani pagórek, stały na nim krótkie pnie olszowe. Kozioł na środku, wielki kozioł — och, ów andaluzyjski ze Sierry Newady! Krótkie rogi jego świeciły nad zebraniem. —

A czarownice tańczyły w koło, odwracając twarze na zewnątrz. „Hasaj, hasaj!“, wołały. „Djable, djable! Skacz tam, skacz tu! Hasaj tam, hasaj tu! Graj tam, graj tu!“

Lecz widziałem to jak przez mgliste zasłony, gdzieś daleko nad łąkami olszowemi. —

— A jednak siedziała przedemną, matka nasza, nieruchoma na fotelu swym, w promieniach księżyca.

∗             ∗

Nie wiem, kiedy usnąłem tej nocy. Obudziłem się wczesnym rankiem, lecz było już jasno. Wytarłem sobie sen z oczu, spostrzegłem, że siedzę skulony, zmarznięty w kącie kanapy.

Wstałem; matka dawno wyszła.

Lecz obok miejsca jej stała stara miotła, na stole puszka z zieloną maścią.

Zdawało mi się, że się ze mnie śmieją.

Powoli kroczyłem przez pokoje, poszedłem na górę. Rozebrałem się, umyłem się, położyłem się do łóżka. Spałem tego dnia aż do południa.

∗             ∗