Page:Dusze z papieru t.2.djvu/188

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
184
 
 

tografię kupił w magazynie z podobiznami sławnych ludzi.

Potem długo, długo nic i znowu scena kapitalna; lecz wszędzie, w każdej scenie, najbłahszej nawet, aż się skrzy od dowcipnych powiedzeń, na których znać, że zostały rzucone bez wysiłku, nonszalancko, z łatwością, z jaką dowcipne powiedzenia rzuca tylko wygadany a bezczelny Francuz.

— Jakże tam z sercem? — pyta Boullains artystkę, uzupełniającą gażę gościnnymi występami w kawalerskich pokojach.

— Z sercem? Mam już bardzo piękną willę...

A potem dodaje sentencyonalnie:

— Ach, te dzisiejsze panny! Gdy pomyślę, że sama mogłam zostać panną...

Boullains jest o nią zazdrosny.

— Co takiego? — mówi była panna — jak wogóle można być zazdrosnym o takiego błazna, któremu się nawet opierać nie warto!

A kiedy ją potraktował nieco brutalnie, zakrzyczała w niej nieludzkim głosem sponiewierana miłość:

— Być tak traktowaną przez człowieka, który jest prawie jedynym kochankiem! Ha!

Trudno się też nie śmiać, kiedy »osiołek« wygłasza z filozoficzną miną głupkowate spostrzeżenie: »Oto były dwie figurki, a jedna się stłukła. Cóż zostało? Tylko jedna figurka«. —