Page:Dusze z papieru t.2.djvu/117

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
113
 
 

ska jak fontanna, języki jakby wyostrzone na kamieniu, goście jedzą trochę cukrów i trochę siebie, byle była zabawa nie przekraczająca granic i taka, którąby się nie gorszył podsłuchujący pod drzwiami lokaj.

Od drzwi do drzwi przechodzą wciąż nowe pary, każda następna rozprawia z pełną jadu słodyczą o tej, która się zaraz zjawi na scenie. Panna Mabel, »która w ludziach o zdrowym rozsądku nie budzi wprawdzie wrażenia dzieła sztuki, ale jest podobną do tanagryjskiej figurynki«, jak ją opisuje Wilde, aby dać aktorce.. jasne pojęcie, jak ma wyglądać — rozprawia z siwym lordem o londyńskiem towarzystwie.

— Ja bardzo lubię towarzystwo londyńskie. Znajduję, że się ogromnie na korzyść zmieniło. Teraz składa się wyłącznie z pięknych idyotów i pełnych kultury waryatów. A więc jest właśnie takie, jakiem dobre towarzystwo być powinno.

Na scenę wchodzi kobieta »demoniczna«, czarny charakter w białej sukni, pani Cheveley; charakterystyka jej przepyszna, inna znów aktorka może tłuc głową o uwagi scenaryusza jak o ścianę. Pani Cheveley »podobna jest trochę do orchidei i ciekawości stawia wielkie wymagania... W całości dzieło sztuki, ale takie, które nosi na sobie ślady szkół różnorodnych«. Dookoła pani Cheveley bukiet kobiet.