Page:Dusze z papieru t.1.djvu/68

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
64
 
 

w mroku, z którego mózgi niedojrzałe wywodziły procesye dyabelskie, ze świątyni, którą pobożni czynili synagogą szatana, mniej pobożni świątynią świątyń — rozkrzyżował ręce u wejścia i świadom swojej dziwnej potęgi, wygłosił:

»Jestem dumny z tego, żem temu ośmieszonemu i banalnemu uczuciu, raz po raz łzami oblanemu, to znowu zęby do rozpacznych zgrzytów pobudzającemu uczuciu, które się w sztuce pod nazwą miłości rozpanoszyło, dał metafizyczny podkład«...

»Dumny jestem z tego, żem poza uściskiem dłoni kochanków, w miłosnym splocie ich spojrzeń, szukał praiłów bytu, starał się spojrzeć w to mare tenebrarum, w którym nieuchwytne dla naszych zmysłów wrażenia, w odbiciu cały jego obszar wypełniają, jednem słowem, żem dla oderwanego jakiegoś faktu miłosnego szukał jego syntetycznego znaczenia we wszechbycie«...

To zaś co uczynił do chwili obecnej, co zgrozą napawało ludzi statecznych, a do szału doprowadzało embrya poetyckie, co było najwyższą prawdą jednych, obłąkaniem dla drugich, zamknął w zdaniu, które schodzący z tronu władca rzuca tłumowi w oczy, nie patrząc, jakie wrażenie ono wywrze:

»Wiem tylko, żem z prawdziwie świętą po-