Page:Dusze z papieru t.1.djvu/18

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
14
 
 

Julka, w śmiertelnem przerażeniu, wysiłkiem chwytająca powietrze, jak ryba wyjęta z wody; oczy ma rozpalone gorączką, duszę rozpaloną do białości; wyciągnęła przed siebie ręce i w okropnym krzyku, w dwóch słowach ukazała swój straszny dramat: »Dajcie żyć!«

Po widowni poszedł szmer; ktoś zakrył ręką oczy, aby nie ujrzeć własnego widma z dni, które dawno minęły; ktoś się uśmiechnął bezczelnie ironicznie, a przecież smutno; ktoś wreszcie rzucił duszę swoją na kolana i szeptał: moja wina! moja ciężka wina!

Jerzy Boreński gadał dalej frazesy, miły, dobry i sympatyczny; gadał je ze świętą wiarą, z zapałem, którym tylko młodość szturmy przypuszcza, i nęcił szaloną Julkę, ukazując jej przez okno złote szczyty, słońce, szaleństwo, ekstazy i sztukę. Mówił z namaszczeniem, bo nie zauważył, że twórca jego a autor sztuki, uśmiecha się wesoło na uboczu i kpi w duszy, bo widział już wielu takich apostołów gołowąsych, widział już wielu Prometeuszów, którzy nie zdali wskutek swoich zajęć olimpijskich, nauczycielskiego egzaminu; żył z wielu takimi, co nosili mickiewiczowski krawat i bunt w duszy, co tworzy przedziwną harmonię i jest modne na krakowskich plantach. Więc i z Boreńskiego kpił, bo nie o Boreńskiego idzie. Idzie o »szaloną Julkę«, którą tymczasem sieć oplątywała coraz moeniej