Page:Dusze z papieru t.1.djvu/126

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
122
 
 

czają nad warszawskie dachy. A czynią to tak długo, aż się to nawet Starościcowi przydługiem wyda i zachce mu się na odmianę nieco ze smętnej tragedyi, i wszystkich, facecye strojących, językiem przepędzi, znów z Księciem Wojewodą na czele.

A do tej tragedyi, która nikomu na ciele ani duszy krzywdy nie czyni, tylko Starościcowi gotuje wieży in fundo rok i sześć niedziel w ostatnim resorcie — w ten sposób przyszło:

Kancelista w departamencie sprawiedliwości, świetnym rymem piszący, nie ma nadziei, że zostanie kiedy tego departamentu prezydentem. Naraził sobie wszystkich. Za »pięciu Elżbietkami« ujęło się dziesięciu możnych, bo »kawaler de Maison-Nevue, generał Mokronowski, hetman Sosnowski, i Rzewuski, grand-maître, wreszcie sam król Staś, a wreszcie z konieczności i ich małżonkowie...« Oto piękny Starościc wszedł w warszawskie mrowisko i uczynił zamieszanie, zbudził ku sobie nienawiść niezmierną. Dofour, drukarz i muzyk Stefani przynoszą mu w dzień imienin trochę świeżych kwiatów, a madame Sylwia Szolc nieco zwiędłe lilie cnoty. Gorzki jest szlachetny rymopis; samotny się czuje w mrowisku, w którem króluje Stanisław August i pisuje listy do litewskich szlachciców, w każdym rewers dłużny przesyłając. Złość porywa Starościca, kiedy o Minasowiczu