Page:Dusze z papieru t.1.djvu/11

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
7
 
 

siąc słów na minutę i ciągnie za sobą Albina, co »niedługo cały w fontannę się zmieni«, albo w morzu własnych łez z rozpaczy się utopi. Cały w westchnienia się zmienił i we wzdychania; smutny jest, bo śmierć nad nim pewna zawisła; z rozpaczy, jeśli go odtrąci Klara, smok ognisty, z radości, jeśli mu miłość przysięgnie.

Taki korowód przedziwny osób; taki serdeczny śmiech; taki deszcz obfity słów, jak wtedy, gdy w słonecznym sadzie kwiecie z jabłoni leci chmurą; taki dobry dzień; prześliczna godzina zadumy i rozważań o sentencyi Fredrowej: czy też prawdą jest, że nie gdzie rozum, ale gdzie affekt, tam wszystko?...«

Oto się scena rozszerza, powoli... powoli...

I po kilku chwilach, kiedy aktor przeczytał już głośno parę kart ze starej, dobrej książki, o tem, jakto dwie panny zacne przysięgły »na kobiety stałość niewzruszoną«... — nie ma już sceny i teatralnej sali, lecz stary polski dwór, co się dziś już w gruzy zwalił i w upadku legł. Na ścianach sylwetki babek; po kątach gra orkiestra zegarów, ale cicho, aby nie przeszkadzać rozkochanej parze, co list do siebie samej pisze, grając komedyę jak na teatrum, najpiękniejszą scenę, jakiej drugiej nie było i nie będzie w komedyi polskiej.

»Piszmy więc...«

On mówi, ona pisze.