Page:Dusze z papieru t.1.djvu/107

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
103
 
 

od niej, patrzył na schody trwożliwie, żeby kogo na nich nie spotkać. Oto jej tryumf...

— Więc ty potrafisz mnie kochać, ale nie... tak, tylko prawdziwie, prawdziwie!?

— Naturalnie! — rzecze nowy kochanek.

— I pójdziesz ze mną w biały dzień, pod rękę?

— Naturalnie! — rzecze kochanek.

Za chwilę wychodzi ten mąż szlachetny, aby poczynić zakupy do uczty powitalnej. Zwraca się tedy przezornie do panny Maliczewskiej i powiada:

— Ale wyjrzyj-no, moja droga, na schody, czy tam przypadkiem kogo nie ma?

Panna Maliczewska chciała po jego wyjściu serdecznie się rozpłakać, ale, Boże drogi, czy płacz wskrzesza niemądre marzenia?

»Oto jest historya Manon Lescaut...«

Co będzie z panną Maliczewską? Nic nowego. Wróci kochanek, przyniesie puszkę sardynek i butelkę taniego wina, potem znów przyjdzie egzekutor, potem trzeci kochanek z trzecią puszką sardynek, a panna Maliczewska będzie się śmiała jak zawsze, ale ponieważ, jako chórzystka, jest mocno niemuzykalna, więc będzie się śmiała trochę fałszywie, bo na jakąś smutną nutę i trochę nieprzyjemnie, co jej zapewne zaszkodzi w miłosnej karyerze, bo ludzie nie lubią, aby się ktoś za ich własne pieniądze śmiał nienaturalnie, jak przez łzy.