Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/91

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
INTERMEZZO
79
 

 Wracają przed dostojnika za kratkami.
 — Zrewidowana?
 — Tak. Można wypuścić.
 — Nie opierała się? Nie wymyślała? nie gryzła?
 — Była posłuszna.
 — A!
 Twarz cyganki blednie. Przegrała. Wpadła w pułapkę. Znowu nie wiedziała, o co chodzi...
 Dzwonek, stójka.
 — Wyprowadzić.
 I do cyganki:
 — Możesz iść.
 Ona pyta drżącym głosem:
 — Ale — do więzienia?
 Stary pan mierzy ją ironicznie.
 — Nie, jeszcze nie tym razem. Na to trzeba się lepiej zasłużyć.
 Głowa jej opada na piersi z pokorą.
 — Dziękuję.
 — Z Bogiem.
 Stójka wypycha ją na ulicę.
 — K....! zgrzyta na pożegnanie.
 Posiniaczyli, przetrzęśli, zwymyślali i puszczają... tak z niczem... Kędyż, kędyż teraz?.. Nić pękła i labirynt zewsząd pierzcha.
 Nagle zadrgały w niej wszystkie mięśnie, krew uderzyła do glowy.
 Co to było?
 Zimna fala zderza się z gorącą:
 Wszystko w porządku. Nic darmo. Trzeba było zapłacić za nocleg... Los dał sobie wykraść noc... i zemścił się dniem. I owca syta i wilk cały...
 Shańbili, wystrychnęli, oszukali... — zgrzytają zęby.