Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/204

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
192
CHIMERA
 

Darmo czekam, że stukniesz w noc do okna mego.
Choć szelest stóp twych słyszą, jak po żwirze biegą
W mroku, i wiem, te z chaty na pole ci droga,
Jako i z pola do dom, obok mego proga.
A że nie mam po tobie pamiątki ni znaku.
Zasiewam co noc ścieżką drobniejszym od maku
Piaskiem białym — i świtem, kiedy noc przebiedzę
W smutku, wychodzą z chaty i na piasku śledzą
Słodkich twych stóp sandałem tłoczone wyciski.
Co świt mam ślad twój świeży, mej izby tak blizki,
Choć, niestety, trop dalszy oczom mym powiada,
Że obok drzew i mych biegniesz do chaty sąsiada,


II.

Aby uniknąć szyderstw braci mych pasterzy,
Pasam stada na pustej, samotnej rubieży
I puściwszy na ubocz skalną moje kozy
Rogi im stroją w dzikie dzwonki i skabiozy,
By nie pomnieć, jak dawniej, w zmierzch wracając, grono
Winne-m przynosił tobie, a ty podniesioną
W górą dłonią wieszając nad swą wargą młodą
Owoc pełny, jagodą rwałaś za jagodą.
Pijąc z nich usty słodki i ognisty trunek,
Jak śniłem, że pić będą z twych ust pocałunek.
Lecz strzaskałem imieniem twem śpiewne piszczałki
I bez bolu słuchałem już, jak bez przechwałki
Żar pieszczot twych wychwala pasterzy gromada,
Bo dumnym być mi kazał bóg pastwisk i stada.
I pokój serca byłby mi wrócił napewne...
Lecz śmieją się dziś ze mnie wszystkie nimfy drzewne,
Które mnie podglądały wśród gęstwinnej głuszy,
Gdy wczoraj, choć przysiągłem zapomnieć cię w duszy.