Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/XI

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 64 ]
XI.

 Podczas oblężenia, przebywała w Paryżu ze swemi pracodawcami, od których jest bardzo lubiana — mówił Bordier. — Wróciwszy do Champigny, przywieźli ją tu wraz z sobą. Palmira jest bardzo zdolną robotnicą. Lubi się bałamucić, to prawda, młodym chłopcom zawraca głowy w całej okolicy, lecz wynagradza to swoją pilnością w robocie.
[ 65 ] — Przyjemnie mi to usłyszeć — rzekł agent — Mówisz pan zatem, że ona mieszka obecnie w Champigny?—
 Dla czego mi pan nie wierzysz, do pioruna? — zawołał Bordier.
 — Wierzę w zupełności, lecz mogła wyjechać gdzie niespodzianie.
 — To niepodobna! ponieważ była u mnie na śniadaniu w Niedzielę.
 — W Niedzielę?
 — Tak.
 — Była w jakiem towarzystwie?
 — Nie! sama. Umówiła się z jedną ze swoich koleżanek, Elodją, gdy wszakże wypadło jej jechać do Channevières a nie zastała Elodyi, prosiła mnie abym powiedział tej koleżance iżby na nią nie czekała. Wszakże niedawno była Niedziela, mam to wszystko w pamięci.
 — W Niedzielę więc myślał Boulard — Duplat widocznie przyjechał do Champigny i dla tego nie przyszła tu na obiad ze swą towarzyszką.
 — Wszystko co mi pan opowiadasz — mówił Duclot z zadowoleniem — bardzo mnie cieszy! Potrzeba za to wypić jedną butelkę więcej. Będę więc mógł pochwycić i ucałować mą siostrę Dalej! nalewaj gospodarzu! dwie szklanki już próżne. O! i trzecia również.
 Bordier wyszedł po wino, z czego korzystając agenci zamienili między sobą słów kilka.
 — Daremnem byłoby chodzenie do pralni, w której pracuje Palmira — mówił Duclot-Duplat’a na pewno tam niema. Podpalimy lont w okamgnieniu.
 — Przedewszystkiem trzeba nam poznać mieszkanie tej praczki — rzekł Boulard.
 — Ma się rozumieć, ponieważ tam się ów łotr zakopał. Wkrótce dowiemy się o tem co chcemy wiedzieć.
 Ukazanie się Bordie’go z trzecią butelką, przerwało rozmowę.
 Boulard napełnił trzy szklanki.
 — Mówisz więc pan — zaczął Duclot — że moja siostra Palmira pracuje w jednym i tymże zakładzie?
 — Nie inaczej! Wyszedłszy ztąd, udaj się pan tam, a znajdziesz swą siostrę!
[ 66 ] — Ale może to niewypada? — wtrącił Boulard.
 — Tak, w rzeczy samej — poparł Duclot — przeszkadzać w czasie roboty nie można. Mogłoby to wzbudzić podejrzenia nie korzystne dla niej. Z drugiej zaś strony przyjechawszy umyślnie do Champigny dla widzenia się z nią, niechciałbym napróżno odbywać tej podróży. Nie wiesz pan przypadkiem, panie gospodarzu, gdzie ona zamieszkuje?
 — Niewiem — rzekł Bordier — ale dowiedzieć się można.
 — W jaki sposób?
 — W mojej pralni są robotnice, które znają Palmirę. Zaczekaj pan!
 — To mówiąc restaurator, podszedł do okna wychodzącego nad rzekę, gdzie na wybrzeżu prało z pół tuzina dziewcząt i wychyliwszy się:
 — Hej! Gillott’a!-zawołał.
 Obaj agenci zamienili z sobą spojrzenie.
 — Czy to mnie wołasz, papo Bordier? — ozwał się głos kobiecy.
 — Ciebie.
 — Czego więc żądasz?
 — Wszakże znasz prasowaczkę Palmirę?
 — Ma się rozumieć, że ją znam.
 — Niewiesz, gdzie ona mieszka?
 — Bardzo ztąd blizko, przy ulicy Bretigny pod 9 numerem, w domu Boutr’ego.
 — O której godzinie wychodzi z pralni?
 — Z zapadnięciem nocy. Zdaje mi się jednak, że ona nieposzła dziś do roboty.
 — Dla czego?
 — Niewiem.
 — Dziękuję ci za objaśnienia.
 Restaurator, zamknąwszy okno, powrócił do dwóch agentów.
 — No! otóż pan jesteś zadowolonym — wyrzekł. — Ulica Bretigny, jest to mały zaułek, łączący się z Paryzką ulicą, prowadzącą w pola. Wyszedłszy ztąd, przejdziecie panowie równinę, co najwyżej kwadrans drogi.
 — Jesteś zacnym człowiekiem, panie Bordier rzekł Duclot, ściskając rękę restauratora. Będę więc mógł ucałować ma siostrę i pogawędzić z nią trochę. Skoro dziś nie [ 67 ]poszła do pralni, znajdziemy ją w domu. Dalej więc... w droge! — zawołał, zwracając się do towarzysza. Wypróżnijmy szklanki, zapłać rachunek i nogi za pas!
 Trącili się po raz ostatni, Boulard zapłacił i obaj agenci skierowali się ku ulicy Bretigny według wskazówek otrzymanych od Bordie’go.
 — Denuncyacya złożona u komisarza policyi była widocznie bardzo dokładną rzekł Boulard, gdy nieco się oddalili. Praczka Palmira istnieje, nie znajdujemy się więc wobec jakieś zmyślonej kłamliwie historyi. Były kapitan kommunistów, ukrył się u tej pięknej, chwycimy go więc bardzo grzecznie za kołnierz bez ceremonii.
 — A jeżeli stawi opór? — zapytął Duclot.
 — Sięgniemy wtedy po nasze tuby — odparł jego towarzysz, głaszcząc umieszczony w kieszeni rewolwer wielkiego kalibru. Gdyby ten łotr rzucił petardę, odpowiemy mu na nią!
 Dwaj agenci szli dalej przez pola w milczeniu.
 Od czasu ukrycia się u swej kochanki, Serwacy Duplat, nie stąpił noga na ulicę. Zaledwie niekiedy poważył się wyjść do ogródka, położonego w kącie po za budynkami, gdzie zakopał butelkę z pieniędzmi pod jabłonią.
 Szczegóły ułożone pomiędzy nim a Palmirą, były ściśle wykonywane.
 Dziewczyna udawała się jak zwykle do pralni o siódmej z rana. Powracając na śniadanie o jedenastej, przynosiła zapas żywności na dzień cały.
 W południe powtórnie odchodziła, a powracała o wpół do dziewiątej, przepędzając wieczór na układaniu różnych na przyszłość projektów wraz z Serwacym Duplat.
 Z owych projektów wyniknęło postanowienie wyjazdu z końcem tygodnia z Champigny i udanie się do Szwajcaryi.
 Palmira naprzód już sobie kupiła Przewodnik po drogach żelaznych, który Serwacy studyował pilnie, zwłaszcza linje prowadzące do Genewy, nie przypuszczając wcale, ażeby mógł być zatrzymanym na granicy przez policyjnych agentów, lub żandarmów.
 Naprzód obliczył wszystko i był pewien, że jego plan udać mu się musi.
 Miał wysiąść w Seyssel, na dwie stacye przed linja gra[ 68 ]niczną Bellegarde, podczas gdy Palmira miała jechaj dalej, wprost do Genewy i oczekiwać tam na niego w hotelu Mont-blanc.
 Ubocznemi drożynami w tym kraju, pozbawionemi nadzoru, nasz były kapitan kommunistów przedostawszy się bez przeszkody po za linje graniczna, wsiądzie na Szwajcarskiem terytoryum na drogę żelazną, jaka go powiezie do Genewy.
 Plan, jak widzimy, był dobrze i praktycznie obmyślanym. Chodziło jedynie o odbycie pieszej przechadzki na przestrzeni czterdziestu kilometrów, jaka w ciągu dwóch dni odbyć się mogła.
 Serwacy wraz z Palmirą, naradzali się bezustannie nad szczegółami odbycia podróży drogą żelazną w ten sposób, aby nie zostać niepokojonymi, tak przy wyjeździe, jak również przybyciu na miejsce.
 Mieli wyjść z Champigny pieszo, podczas nocy, bez żadnych bagażów. Przeszedłszy Villeneuf, Saint-Georges, Bonnenil i Crèteil postanowili zatrzymać się w Maisons-Alfort.
 Tam wsiądą na pociąg, wychodzący o pierwszej po północy i o wpół do szóstej z rana przyjadą do Maçon, zkąd udadzą się wprost na Szwajcarską linje.
 Po ukończonych tych obrachowaniach oczekiwali niecierpliwie chwili wyjazdu. Od natychmiastowego wykonania tego zamiaru powstrzymał się Duplat jedynie z uwagi, aby uspokoiły się nieco poszukiwania ze strony policyi, jakie wrzały obecnie w całej sile.
 Było to we Czwartek.
 Sobota została oznaczoną przez byłego kapitana na dzień wyjazdu.
 Dziewiąta rano uderzyła w chwili, gdy dwaj agenci Boulard z Duclot’em wyszli z restauracyi. Na kwadrans przed tem Palmira udała się za kupnem żywności. Duplat sam został w mieszkaniu.
 Ów łotr sypiał długo teraz, paląc cygara jedne po drugim, która to przyjemność jedyna była mu teraz dozwoloną.
 W czasie śniadania, Palmira przynosiła mu dzienniki, jakie otrzymać zdołała. Liczba tych pism była bardzo szczupłą, ponieważ niezaprowadzono jeszcze w wydawnictwach należytego porządku.
 Ubierając się, Serwacy, zapytywał siebie, czem zabić [ 69 ]zdoła te długie godziny samotności? Przetrząsnął wszystkie szufladki w stolikach, komodach i nigdzie odnaleźć nie mógł ani jednego świstka zadrukowanego papieru, ani śladu jakiejkolwiek książki. Palmira pogardzała lekturą.
 Wziąwszy przeto kawałek starego dziennika, odczytywać go zaczął po raz dziesiąty, paląc cygaro.
 Boulard z Duclot’em przybyli właśnie natenczas na róg ulicy Bretigny, gdzie przystanęli rozglądając się w około.J ak zajrzeć okiem nikogo widać nie było.
 — Spokój panuje głęboki — rzekł Boulard — tem lepiej.
 — Numer dziewiąty — odparł Duclot — znajdować się musi na środku ulicy, ponieważ tu jest numer dziewiętnasty. Strona nieparzysta. Jeżeli to w jakiej chałupie zamieszkiwanej przez kilku lokatorów znajduje się ów zbieg tak przez nas poszukiwany, zmuszeni będziemy zapytywać o niego. Bądźmy ostrożni zatem i nie zwracajmy na siebie uwagi. Gdyby zaś przeciwnie sam mieszkał, sprawa pójdzie gładko, jak po maśle!
 — Zróbmy przede wszystkiem przegląd tej ulicy, nie jest ona długą.
 — Lecz jeszcze słowo...
 — Cóż takiego?
 — Jeżeli rzeczywiście Palmira nie poszła dziś do roboty, jak o tem mówiła ta praczka, trzeba nam nią się zająć przedewszystkiem. Dobre zawiązanie ust, krzyczeć jej niedozwoli, gdyby ją ku temu nęciła ochota — rzekł Duclot.
 — Przewidziałem to i mam grubą chustkę w kieszeni. A teraz dalej kolego, na łowy!
 Obaj agenci przemykali się cicho, przy ścianie domów. Na ulicy panował spokój niezamącony.
 Okiennice we wszystkich prawie oknach były przymknięte, drzwi również szczelnie pozamykane. Jeden kot tylko jak maruder przesunął się cicho.
 Uszedłszy paręset kroków, dwaj policyjny wysłańce zatrzymali się przed domem, w którym mieszkała Palmira.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false