Sny o potędze (tomik)/całość

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
>>> Dane tekstu >>>
Autor Leopold Staff
Tytuł Sny o potędze
Data wydania 1909
Wydawnictwo Księgarnia Polska B. Połonieckiego / E. Wende i Spółka
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na Wikisource
Indeks stron
[ 7 ]

LEOPOLD STAFF

SNY О POTĘDZE

WYDANIE TRZECIE.




LWÓW — NAKŁADEM KSIĘGARNI POLSKIEJ B. POŁONIECKIEGO □ WARSZAWA — E. WENDE i Ska — MCMIX



[ 8 ]

DRUKARNIA NARODOWA
W KRAKOWIE.



[ 9 ]

PAMIĘCI PRZYJACIELA MEGO

MIECZYSŁAWA WIERZCHLEYSKIEGO

KSIAŻKĘ TĘ POŚWIĘCAM.




[ 11 ]KOWAL



[ 13 ]KOWAL.



Całą bezkształtną masę kruszców drogocennych,
Które zaległy piersi mej głąb nieodgadłą,
Jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych
I ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.

Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze,
Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,
Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,
Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.

Lecz gdy ulegniesz, serce, pod młota żelazem,
Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne:
W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!

Bo lepiej giń zmiażdżone cyklopowym razem,
Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte,
Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.



[ 15 ]ZIMOWE, BIAŁE SNY



[ 17 ]ZIMOWY, BIAŁY SEN.

W mój park, ubielon śnieżnem zimy kwieciem,
Przyjdziesz wśród ciszy nocy księżycowej
I wtedy z wielkich płatów śniegu spleciem
Wieńce na nasze zamyślone głowy;
A gdy mi duszę miłością wzbogacisz,
Pójdziemy błądzić gdzieś wśród sennych zacisz,
Gdzieś w oszronione srebrzyście zatoki,
Gdzie w lodach płoną tęczowe światełka,
Gdzie sercem spokój owłada głęboki,
Gdzie dusza nigdy płaczem smutku nie łka.
 
Wiem, że nie próżno biegnę w dal oczyma,
Bo ty przyjść musisz, jasna i świetlana.
A przyjdziesz zimą, boś niepokalana,
A taka czysta i biała, jak zima.
Po mlecznej drodze gwiaździstego miału,
Który mróz rozsiał dyamentów iskrzycą
Po śnieżnej równi rozrzutną prawicą,
Przyjdziesz z oddali, cicho i pomału.
 
Aleją białą, ośnieżoną bieży
Jodeł, zielenią młodych, rząd podwójny:

[ 18 ]

Każdej gałęzi wachlarz wonny, świeży,
Obarczon w śniegów osiadłych puch bujny:
Czekają jodły dziewicze i młode,
Miłości mojej dzierżąc kwiaty białe,
By za twą czystość, za twoją urodę,
Siać je do stóp twych w hołdzie, na twą chwałę.
 
Mróz, biały ojciec zimy, starzec siwy,
Skrada się w sioła przez śniegowe niwy,
Podchodzi milczkiem pod uśpione chaty
I w przecudowne, fantastyczne kwiaty
Maluje okien szyby srebrnym szronem...
A ludzie rano okiem zadziwionem
Spojrzą na szyby, gdzie w kwiaty zaklęte
Srebrzą się szczęścia mego słowa święte...



[ 19 ]ZIMA.

Całunem śniegu przysypany, biały
Park w szarą ciszę pogrążył się cały
I z jakichś głuchych tęsknot się spowiada.
Drzew nagich długa, ciemna kolumnada
Wije się sennie i w dali gdzieś ginie,
Wije się cicho po białej równinie
I biegną ławki aleją szeregiem,
Samotne, puste, ubielone śniegiem.
 
Nic nie zostało z naszej złotej wiosny,
Gdy nas upajał pierwszy szał miłosny,
Gdyśmy uściskiem zaręczeni, sami
Mówili z sobą, jeno całunkami
I razem duszę mieli tylko jedną,
I w jasne szczęścia lecieli bezedno,
A ponad nami lipa rozgwarzona
Błogosławiące wznosiła ramiona.

Tu była szczęścia świątynia. Pamiętasz?
A dzisiaj tu mój cichy, biały cmentarz...
Pod miękkim śniegiem, jak zwarzone róże,
Lub jak jaskółki, co zamarzły w chmurze.

[ 20 ]

Śpią pocałunki nasze mrozem ścięte,
A w nagich drzewach sny nasze, zaklęte
W szare pnie, drzemią wśród cichej żałoby...
Choć niema krzyżów, wszędzie białe groby.

Gdyby pył śniegu gdzieś z gałęzi szczytnej
Stoczył się i dźwięk srebrny, nieuchwytny
Budząc, potrącił drugi w swej pogoni;
Wnet park stustrunną gędźbą się rozdzwoni,
Szeptem słów, miękkiem pocałunków echem
I ty przybiegniesz i z srebrzystym śmiechem
Ramiona białe rzucisz mi na szyję...
Zagwarzą drzewa, park cały ożyje...

Lecz wkoło cisza taka, jak w kaplicy,
Gdzie leży zmarły, w mroku tajemnicy,
Gdzie mówić głośno nie wolno przy trunie...
Strach mi, że gdy wstecz spojrzę, na całunie
Śnieżnym zobaczę twoje białe zwłoki,
A w bladej twarzy cień smutku głęboki,
Z tą łzą rozstania skrzepłą, skamieniałą...
Nie śmiem wstecz patrzeć!... tak cicho... tak biało...



[ 21 ]ŚNIEG.

 
I.

Puszystą, nieskalaną bielą,
Jakby dziewiczych łóz pościelą,
Śnieg pokrył pola głuche, senne,
Aż hen, po bór błękitno-szary.
Pod kwieciem zimy śpią obszary
W zadumę bladej ciszy plenne.
 
Oczy me błądzą po bezbrzeżnej,
Melancholijnej pustce śnieżnej
I wstaje we mnie dni mych rano
Z popielisk zimnych martwej głuszy,
Gdym na łabędzich skrzydłach duszy
Miał lilij śnieżność nieskalaną.
 
Niesiony w przeszłość wspomnień falą,
Poję się duszy śnieżną dalą,
Sennie rozpływam się w niej cały...
...Śnię, że ma dusza swą tajemną
Biel rozścieliła tu przedemną
W step nieskończony, śnieżny, biały.


[ 22 ]

II.

Z dali milczącej, modro-sinej,
Gdzie się z pól śniegiem skłon jednoczy,
Przez czystą, mleczną biel równiny -
Postać tułacza, ciemna kroczy.
 
W żebraczy łachman kryjąc ciało,
Idzie wśród pustki sennej, bladej
I w nieskalaność śniegu białą
Wtłacza stóp swoich brudne ślady.

I zda mi się, że widmo bolu
Idąc, zostawia ślad bolesny
Na mojej duszy śnieżnem polu...
I trwożnie patrzę w step bezkresny.



[ 23 ]ZMIERZCHEM I JESIENIĄ



[ 25 ]ZMIERZCH.

W więdnieniu świateł całowanych mrokiem
Przekwita niebos lazurowy sen...
Z przepastnych jarów tajemniczych den,
Owiana marzeń milczącym urokiem,
Na stopach wilgnych srebrem ros, przybywa
Pani wieczorów senna i płochliwa,
Rozbudza wonie westchnieniem głębokiem,
Rozwłócza szary, cichy zmierzchu len,
Staje nad szybą toni wód najgładszej
I duszą własną rozmarzona patrzy,
Jak w wód głębinie całowanej mrokiem,
Przekwita niebios lazurowy sen.

Dziewica biała, dobra Matka Zielna
Śni się marzącym woniom śpiących ziół.
Z schylonych kwietnych, balsamicznych czół
Modlitwa, wonną tęsknotą kadzielna,
Wzywa wieczorów Pani białolicej,
By wiodła zioła dłonią przewodnicy
Do Tej czekanej. A ona, weselna
Nadzieją, kwiaty zwołuje z wszech siół

[ 26 ]

I wiedzie długie kwiecia korowody
W dal na spotkanie ich Królowej młodej,
W dal, gdzie powita dobra Matka Zielna
Marzące wonie roztęsknionych ziół.



[ 27 ]MELODYE ZMIERZCHÓW.

 Autorowi „Melodyi Mgieł”
 К. TETMAJEROWI.

 
Porzućmy groty głuche, gdzie dzień nas zepchnął złoty,
Na świat biegnijmy, chyże na ziemię zwróćmy loty!
Zapada jasne słońce. Szybko jak błyskawice,
Lećmy dłoniami mroku zakryć słońcu lice,
W przepaści je zepchniemy, na złoty pył potłuczem
I wzlecim popod niebo żórawi ciemnych kluczem.
Potem się rozpierzchnijmy na wszystkie świata strony
I cicho rozwiewajmy zmierzchowych szat welony.
 
Obleczmy w czarny jedwab jeziora szybę gładką,
Biegnijmy czoła szczytów obrzucać cieniów siatką,
A gdy spotkamy słońca promień lub blask zbłąkany,
Tropmy go przez gór grzbiety, lasy i śpiące łany;
A gdy ścigany w wody zwierciadło ciemne wpadnie,
Gońmy go wśród fal cichych i w muł zagrzebmy na dnie;
Gdy w jar się skryje, wpędźmy w najgłębsze go szczeliny
I zasnuwajmy szarą tkaniną pajęczyny.

Leśmy wiotkie i ciche w sioła, w uśpione chaty,
Z serc ludzkich smutków gorzkich wykradać plon bogaty

[ 28 ]

I po błękitów bladej rozrzućmy je roztoczy,
Aż od nich całe nieba sklepienie się zamroczy.
Potem znużone, senne, milcząco i powoli
Połóżmy się, by spocząć, w bruzdy zoranej roli
I patrzmy, jak noc idzie siać ziarna gwiazd złociste,
Z których dla marzycieli wzrosną snów kwiaty czyste.



[ 29 ]PRZYCHODZI DO MNIE NOCĄ...

Przychodzi do mnie nocą, bierze mię w ramiona
I jest mi dobrze, cicho, choć nie wiem, kto ona...
 
Mówi, że są podniebne zawrotne przełęcze,
Gdzie stopy tylko jasne opierają tęcze;
 
Że w skalne pustki schodzi głusza taka cicha,
Że słychać, jak rozgrzany głaz żar słońca wdycha;

Że pomiędzy leśnymi, dzikimi wykroty
Spoczywa zakopany tajemnie skarb złoty;
 
Że są wody umarłe pod zieloną pleśnią
W ostępach tak zapadłych, że o wichrach nie śnią;
 
Że nocą ponad ciemne, grzązkie trzęsawiska
Błękitny lata ognik, migota i błyska;
 
Że nie wszystko odarto z tajni i uroku
I jest gdzie duszą błądzić o wieczornym zmroku.

Szeptem swym mnie usypia u białego łona
I jest mi dobrze, cicho, choć nie wiem kto ona...



[ 30 ]SEN NA SKRZYDŁACH ZMIERZCHU.

Gdy myśl, jak lotem strudzona mewa
Bezsilnie spada, gaśnie, omdlewa,
W miękkie uciszeń tulę się szaty,
Zasłaniam okna mojej komnaty,
Pogrążam duszę w półmroku tonie
I piję róż mych głębokie wonie,
I przywołuję w mrocznię swą miłą
Wszystko, com kochał, co mnie pieściło.
 
Budzi się wszystko, co tajemnicze,
Co ma nieznane, dziwne oblicze
I co pierzchliwe i co przelotne,
I jak przeżyty dzień niepowrotne.
 
Przychodzi wszystko, co w świetle pierzcha:
Rozlewna tęskność, gdy niebo zmierzcha;
Snu ręce mgliste, lekkie, kładzione
Na oczy jawą cierpką znużone,
Wszystko, co dziwne, zciszone, senne,
Co ma głębokie oczy bezdenne;
Wszystko, co stąpa cicho i trwożnie,
Palec na ustach kładąc ostrożnie.

[ 31 ]

Budzi się wszystko, co tajemnicze,
Co ma nieznane, dziwne oblicze
I co pierzchliwe, i co przelotne,
I jak przeżyty dzień niepowrotne.

I co motylich pyłków ma zwiewność,
Drażni ciekawość, nieci niepewność,
Ma czar subtelny misternych tkanek
I koronkowość srebrnych firanek:
Złote brzęczenie pszczelich skrzydełek;
Wodno-tęczowych niestałość szkiełek,
Gdy oczka mokrych zasklepią sieci;
Wszystko tak wątłe, jak wśród zamieci
Zimowej, płatek śniegu, co niknie
Nim do promienia słońca przywyknie.

Budzi się wszystko, co tajemnicze,
Co ma nieznane, dziwne oblicze
I co pierzchliwe, i co przelotne,
I jak przeżyty dzień niepowrotne.
 
...Z za drzwi zamkniętych melodya cicha
Lutni dolata. Tęskni i wzdycha
Hołd pazia u stóp królowej wygran.
Cyzelowany pięknie filigran
Rodzi gdzieś w myśli mistrza ta nuta,
Jak złotniczego miękki takt dłuta,
Takt z srebrnem pasmem melodyi splecion,
Gzieś z czarodziejskich przędzionej wrzecion.

[ 32 ]

Budzi się wszystko, co tajemnicze,
Co ma nieznane, dziwne oblicze
I co pierzchliwe, i co przelotne,
I jak przeżyty dzień niepowrotne....
 
..Znalazłszy cudów cud, kwiat paprotny
W śpiącego boru gęstwie samotnej,
Rusałka w nagiej krasie swej młodej
Leci świetlana na jasne gody
Swoich z księżycem białym zaręczyn,
Na blasku z srebra tkanych pajęczyn.
Do nagiej piersi jej bladolica
Tuli się paproć: moja tęsknica.



[ 33 ]PRZYGNĘBIENIE.

Zmierzch melancholią szarą spływa...
Senność powieki moje klei,
Pełen znużenia, bez nadziei,
Chcę spać bez marzeń i rojenia...
Gdzieś płacz sierocy się odzywa...
Chcę spać... Myśl jakaś pośród cienia
Błądzi, sen mąci mi, przerywa,
Ciągła, natrętna, uporczywa...

Światłość dnia blada dogorywa,
Światłość omdlała i znużona...
Zraniona łania kędyś kona
W śmiertelnej ciszy mrocznej kniei...
Litości niemem okiem wzywa...
Jestem znużony, bez nadziei...
Chcę spać... Sen mąci mi, przerywa
Wciąż myśl natrętna, uporczywa...
 
Zmierzch melancholią szarą spływa...
Senność powieki moje klei...
Znużony trudem, bez nadziei,
Błądzi wędrowiec mroźną nocą.

[ 34 ]

Pustka bezludna wkrąg, nieżywa...
Mróz zgnębi go swą twardą mocą...
Chcę spać... Sen mąci mi przerywa
Wciąż myśl natrętna, uporczywa...



[ 35 ]SMUTEK.

Znużone zmierzchy, świateł łkające agonią,
Przykryły oczy moje bladą szarą dłonią,
Otulają mnie ciszą znieczulenia mglistą
I dają takie tkliwe i miękkie pieszczenia,
Jak kochanka śmiertelnie chora, gdy wśród drżenia
Spragnionych ust przeczuwa rozłąkę wieczystą.

Martwa pustka i ciemne chmury, gdzie wzrok sięga.
Wszystko się we mnie wali, zmierzcha i rozprzęga...
Czy to niemoc jesienna, beznadziejna, starcza
Osłabłe skrzydła moje ołowiem obarcza?
Czy to już starość po mnie przyszła?... Już?... Tak
 wcześnie ?...
Kiedy przyszła?... Gdym przestał czuwać?... Kiedy?...
 We śnie?...
Wszystko tak dziwnie inne, takie odmienione...
Prawdą-li to, żem niegdyś marzył sny szalone?
Rojenia me płomienne, zuchwałe, niesforne
Ktoś pognębił, podeptał, aż padły pokorne,
Złamane na kolana i szatę pokutną
Przywdziały i odeszły gdzieś w dal... Jak mi smutno...

Jak wszystko odmienione... Przystań morskich szlaków
Bezbrzeżnych — pełna smutnych, pobladłych rybaków,

[ 36 ]

Którzy na brzegu płaczą pereł zaginionych.
Nie widzę niecierpliwych łodzi burz spragnionych,
Rwących się wichrem żagli na grzmiące odmęty
Z płomieniem żądzy zwycięstw, z łon męskich po-
 czętej...
Na skrajach lasów ludzie stanęli bezradnie
Z głowami zwieszonemi na piersi bezwładnie;
Przestali wierzyć sercu i tęsknoty marom,
Nie roją, o wydarciu skarbów leśnym jarom...
Słychać poddańcze pieśni otroków bożyszcza,
Co wieże dumnej pychy zamienili w zgliszcza:
W proch i popiół pokory i w swych świątyń ciemni
Padli na twarz struchlali, ugięci, nikczemni!...
Kędyż butna przechwałka śmiałków, którzy drogom
Ludnym wieszcza, że idą ogień wykraść bogom?...
Ujścia rzek lecą, w morze wśród głuchego łkania...
Beznadziejnymi jęki wiecznego konania
Zawodzi ciemna rozpacz i smutek bezkresny
Rozpłakanych delt rzecznych, mrących wśród bolesnej
Skargi fal w morzu...
 Wszędzie kres...
 Kędyż kraina
Ożywczych źródeł, która odradza, poczyna?...
Padły odwiecznie stare, tysiącletnie bory...
Na kłodach drzew zwalonych dzikimi topory
Siadły wichry, jak mnichy ponure przy marach
I grają na zrąbanych drzew uschłych konarach
Posępną pieśń ginących, zmierzchających czasów,
Żałobną pieśń konania starych puszcz i lasów...

[ 37 ]

Wszystko tak odmienione, inne... Jak mi smutno...
Wszystko zmierzcha i gaśnie i w gruz się roztrąca...
Ktoś idzie... Żałobnicy niosą czarne płótno...
Całun mi niesie trwoga i troska trująca...
Czy to już koniec?... Koniec wszystkiego?... Ktoś
 płacze...
Cicho! Cicho!... Kto płacze?... Za mną?... Czy na-
 demną?...
Czy płacze, że już koniec?... Nie widzę nic... ciemno...
Gdzieś w zwalonych ruinach puhają puchacze....
Nadchodzi czarna, głucha noc...



[ 38 ]STRASZNA NOC.

Czasem zapada straszna noc, głucha, upiorna,
Noc beznadziejna, sina i grozą potworna...
Świat odrętwiały ciszy bezdusznej milczeniem
Śpi pod snów ołowianych tłoczącem brzemieniem...
Gwiazdy w górze lśnią martwe i zimne boleśnie,
Księżyc, jak biała bryła lodu, skostniał we śnie...

Czasem zapada straszna noc, upiorna, głucha...
W noc taką jęk topielic z toni rzek wybucha;
Rosa w kwiatach w jad zmienia swą ożywczą siłę
I kwiaty więdną chorą trucizną opiłe;
Kruk kamienną, grobową ciszą przerażony
I trupim blaskiem nocy, w śpiących lasów strony
Porywa się i czarnem skrzydłem załopoce
I leci skryć się w ciemną gąszcz... O, straszne noce...

A bladzi ludzie w taką noc o śmierci roją,
A ci, co marzą, silniej drżącą dłonią swoją
Cisną serce tętniące w piersi nazbyt głośno;
Ci, co wiedzą, że dzisiaj snem cichym nie posną
I czoło rozpalone wspierają na dłoni,
Czują rosę zimnego potu na swej skroni;

[ 39 ]

Ci, którym duszę ciemną, krwawa zbrodnia plami,
Z posiwiałymi ze snu budzą się włosami...
 
Głodne psy wyją włócząc się zgrają tułaczą,
A małe dzieci strachów się boją i płaczą...
Gdzieś w ciepłej izbie ludzie siedzą przy kominie:
Nikt nie waży się przerwać milczenia, jedynie
Matka oczy na ścianę obróci bezwiednie,
Spojrzy i szepnie „Zegar stanął” i poblednie
I wszyscy zimnym dreszczem wstrząsnęli się trwożnie,
A dziewczęta poczęły się żegnać pobożnie...
W noc taką gdzieś starucha dźwiga się z barłogu
Chora i drży, czy śmierć już nie stoi u progu
I trwożna chce odegnać bliską chwilę zgonu
I zamawia chorobę czarem zabobonu.
W taką noc matkę słabą, wynędzniałą, głodną,
Czarne rozpacze pędzą ponad topiel wodną:
Z rozwianym włosem, z dziećmi ponad wodą kroczy
I płaczącym biedactwom zawiązuje oczy,
Błądzi po stromym brzegu, w północnej pomroce,
Szukając głębi... Straszne, beznadziejne noce...
 
A gdy dzień wyrwie ludzi z nocnych mąk otchłani,
Budzą się smutni, chodzą bladzi, obłąkani,
Jak gdyby jakimś ciężkim przytłoczeni ciosem
I słuchają złych wieści, szeptanych półgłosem:
Że chłop ślepego ojca udusił pod lasem,
Aby dobytek jego zagarnąć przed czasem;
Że śmierć była tej nocy u pięknej dziewczyny,

[ 40 ]

Co wiła sobie wianek dziś na zaślubiny.
Że niewiasta, co Boga prosiła gorąco
Długie, bezdzietne lata o płodność rodzącą,
Aż w końcu się poczuła matką wysłuchana,
Powiła płód nieżywy... Nie zbłagała Pana...

Czasem zapada straszna noc, potworna, głucha...
Strwożeni, słabi starce z tchem oddają ducha...
Nikt nie klnie, bo się korzy przed Nieznanym z trwogą—
Nie modli się, by nie kląć skargą nieprzytomną
I tylko gwiazdy modlą się ciszą ogromną...

O, że się jasne gwiazdy wtedy modlić mogą!...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
O co się zimne gwiazdy wtedy modlić mogą...



[ 41 ]MELANCHOLIA.

Nagie, odarte z zwiędłych liści drzewa
Sterczą ku niebu milczacą rozpaczą.
W dali nurt stawu głucho się przelewa,
Szuwary jakąś skargą łzawą płaczą
I ciemny leku dreszcz przebiega łozą
A szare niebo głuchą wieje grozą.

Wichry w konarach jak kruki łopocą,
Jak widmo czarne, co nad światem leci...
Trwoga mię chwyta posępna przed nocą:
Ojca dziś z chaty wypędzą złe dzieci,
Duszę omami chłopcu dziwożona,
I piękne, dobre dziewczę cicho skona.

Grobowe duszę mą spowiły ciemnie
I coś w niej krzykiem pożegnania jękło!
Coś kojącego ucieka odemnie
I coś, co wiąże mię z światłością, pękło.
Zda się, że mara mego szczęścia blada
Za widnokręgiem gdzieś szarym przepada.

Bezdeń się jakaś niema wyotchłania
I duszy mojej swe głębie otwiera,

[ 42 ]

Pełne rozpaczy tłumionego łkania.
I beznadziejnym smutkiem pierś ma wzbiera,
Jak kiedy Bóg mój o świetlistej twarzy
Konał pod gruzem zwalonych ołtarzy...
Z otchłani blade wyłonią się mary
I nieme wirem szalonym się toczą.
W oczach im obłęd siadł bezmyślny, szary,
W spazmach przerażeń chwytają się, tłoczą
I znów bezsilnie senne głowy kłonią
Gnane, pędzone ponad ciemną tonią.
 
Spiekłe wychudłą pierś im krwawią rany,
Znużone ręce zwisają bezwładnie.
I leci orszak omdleniem pijany,
Zawrotnem kołem szału mnie opadnie
I nocą mroków oczy me zamąca
I w wir swój chwyta, w czarną otchłań strąca.

Mar rozpasana porywa mię rzesza
I zalewają mię szarych wód męty...
Chaos obłędu myśli moje miesza...
Czarny ocean pochłania mię wzdęty...
Strop szary wali się w toń mórz bezdenną!—
...Świat skrzepnął w pustkę rozpaczy kamienną...



[ 43 ]JESIEŃ.

 
Rozełkała się jesień łzami dżdżu mętnemi,
W mgle zdrętwienia śpią mroczne, zasępione łany...
Ucichło we mnie wszystko, padło w mrok podziemi,
Drzwi, co w świat czucia wiodą, głucho się zawarły,
Jestem jak serce gwiazdy wystygłej, umarłej,
Gdzieś dawno przed tysiącem wieków zapomnianej.

Na rany duszy kładzie mgła wilgotne płótna,
Co koją ból. Usnęła pamięć i sumienie.
Jest mi jak gdyby nigdy troska, ni myśl smutna
Nie była duszy biczem, ni ogniem, co pali.
Dobrze jej w znieczuleniu... Niech śpi! Ból hen —
 w dali.
Niechaj nie wstaje słońce — bo cichsze są cienie...

A teraz tylko cienia pragnę, tylko ciszy,
By się nie zbudził potwór ciemny i ponury,
Co duszy mej widnokrąg zaległ. Gdy usłyszy
Dźwięk, gdy go zbudzi blask, zwraca swe lice
Ku mnie i z oczu krwawych ciska błyskawice,
Śmieje się gniewnie, jakby grzmot przebiegał chmury.

[ 44 ]

Woła szyderczo, świecąc ślepi szkliwem białem,
Żem grzechy swe miast zabić, stroił w tęcz odzienie,
Że miałem iść przez ciernie, a ja — tchórz — zostałem,
Żem wielkich pragnień ptaki zabił podłą dłonią,
Co wyrzut mają w oczach mrąc, lecz się nie bronią...
Niechaj nie wstaje słońce — bo cichsze są cienie...
 
Teraz śpi potwór. Jesień płacze łzy mętnemi,
W mgle zdrętwienia śpią mroczne, zasępione łany...
Ucichło we mnie wszystko, padło w mrok podziemi,
Drzwi, co w świat czucia wiodą, głucho się zawarły.
Jestem jak serce gwiazdy wystygłej, umarłej,
Gdzieś dawno przed tysiacem wieków zapomnianej.



[ 45 ]SŁOTA.

Deszczem mży brudna, nudna słota,
Miarowo pluszcze i chlupota
W rytm nieustanny, monotonny,
Jakby żebraka jęk przedzgonny.
Wszystko oblepia mokra chmura,
Szara, wilgotna mgła ponura...
Sennym chlupotem mży szaruga
Leniwa, ociężała, długa...

Nad wodą szarą, mętną, brudną,
Rozlaną w bezbrzeż hen bezludna,
Na dżdżu potworek siedzi mały,
Topielczyk wodą napęczniały.
Głowa pożółkła, duża, blada,
Sennie na piersi mu opada,
Jego bezmyślne tępe oczy
Błądzą po chmurnych wód roztoczy.
I osowiały wielką tonią,
Uderza w wodę płaską dłonią
I pluszcze, chlapie w wodę mętną,
A deszcz melodyą mży natrętną.

[ 46 ]

Padają zwolna krople duże
W siwe rozmokłych błot kałuże,
Sączą się po zczerniałym murze...
O rynny tłuką nieskończenie
I rozlewają wkrąg znużenie
I obojętne odrętwienie...

Bez końca sennie i miarowo
Deszcz pluszcze ponad moją głową,
Kapie, chlupota gdzieś koło mnie...
Marzę coś sennie, nieprzytomnie...
Na brzegu wody nieskończonej,
Nudą szarugi odrętwionej,
Myśl moja pada, mdleje, drzemie...
Krople dżdżu lecą na me ciemię
Bez końca, sennie i miarowo...
Topielczyk usiadł nad mą głową,
Podnosi łebek swój leniwy,
W oczach mu ognik gra złośliwy.
Trucizną zgniłych wód nadęty,
Patrzy obłędnie uśmiechnięty
I ku bezmyślnej swej igraszce,
Po obolałej mojej czaszce
Uderza żółtą, płaską dłonią
W takt kropel deszczu, które dzwonią,
Lecąc miarowo w wodę mętną,
Melodyą nudną i natrętną.



[ 47 ]REGINA AUTUMNI.

Przez ugory, przez puste, opuszczone łany
Idę w posępnej, szarej, powłóczystej szacie
Z lnu tęsknot beznadziejnych i długich utkanej
Przez siostry chmur, przez troski, bezmowne postacie,
Co snują się w mgłach zmierzchu omdlałe z znużenia
I przędą nici z nocy ogłuchłej milczenia,
Ze smutku wód zmąconych i z siwego szronu,
Co warzy róże wątłe, ostatnie, jesienne.
Oczy me patrzą łzawe, blade, bezpromienne,
Jak słońce, kiedy kona wśród mgieł nieboskłonu,
A włosy mi rozwiewa wichrów szum i groza,
Włosy, które żałobnie pleść mnie uczy brzoza.
Oto idę i niosę zimny śmierci sen,
 Sen głuchy, sen kamienny...
 
Oto idę, królowa pochmurnych niebiosów,
Pluszczących dżdżów, łez, istot żegnających życie,
Szumem bezlistnej gąszczy rozełkanych głosów,
Pani gniazd, które burzy nocnych wichrów wycie,
Królowa mrących liści i ciemnych rozpaczą
Pieśni, które łabędzie konające płaczą,
Oto idę i niosę zimny śmierci sen,
 Sen głuchy, sen kamienny...

[ 48 ]

Na łono chmur posępne, mrokami ciężarne,
Kładę swe myśli głuche, ołowiane, czarne,
By je wykołysały wichry i wyżyny.
A potem je na dusze długo czekające
Mgłą przygnębienia rzucam, na dusze tęskniące,
By beznadziejne z wyżyn im niosły nowiny...
I kiedy z serc złamanych — dziecięco i szczerze
Płyną, rozpacznie ciche poddania pacierze,
Wtedy im niosę zimny śmierci sen,
 Sen głuchy, sen kamienny...
 
Idę wciąż naprzód, wzniosła, chmurna, bladolica,
Piękna pięknością, niemą, lodową mogilną
I sieję znieczulenia tesknotę bezsilną....
Wkrąg pusta, zimna martwej przyrody kostnica...
Czemuż nieść muszę zimny śmierci sen,
 Sen głuchy, sen kamienny...



[ 49 ]ZAPOMNIANE SŁOWA.

Kiedy przyszedłem na ten świat posępny, mroczny,
Jak okręt z mórz bezdennych do nudnej przystani,
Zapomniałem słów jakiejś mowy nadobłocznej,
Której mnie uczył wielki Bóg tajnej otchłani.
Nie tych słow, co z ust brata lub kochanki słyszę,
Lecz słów, któremi mówię z brzozą rozpłakaną,
Gdy rozpuszczone włosy na wietrze kołysze;
Któremi mówię z zorzą, gdy z grzywą rozwianą
Promieni o zachodzie ucieka w bezbrzeża;
I z posągami, które nad śpiącą aleją
Parku, nocą, marmurem swoich ciał bieleją,
Kiedy je księżyc srebrem swych blasków wyśnieża.

I nie mogę zapytać rozpłakanej brzozy,
Po czem łka, po czem szumi żalem pełnym grozy;
I nie mogę, zapytać zorzy szczerozłotej,
Dokąd ucieka, dokad ją pędzą tęsknoty;
I nie mogę zapytać posągów z kamienia,
Jaką ich białe łono kryje tajemnicę
Pośród marmurowego zimnych ust milczenia
I w jaką dal wpatrzone ciągle ich źrenice.

[ 50 ]

A i ja płaczę za czemś, co nigdy nie było
I o czem, że nadejdzie, nikt nie niesie wieści;
A i ja chcę odlecieć tęsknot moich siłą,
Lecz nie wiem dokąd; także w mej piersi się mieści
Ukryta tajemnica, której nie znam treści.
 
I nigdy dusza moja o tem się nie dowie
W cichej z zorzą, posągiem i brzozą rozmowie.
 
Bo gdy przyszedłem na ten świat posępny, mroczny,
Jak okręt z mórz bezdennych do nudnej przystani,
Zapomniałem słów jakiejś mowy nadobłocznej,
Której mnie uczył wielki Bóg tajnej otchłani.
Nie tych słów, co z ust brata lub kochanki słyszę,
Lecz słów, któremi mówię z brzozą rozpłakaną,
Gdy rozpuszczone włosy na wietrze kołysze;
Któremi mówię z zorzą, gdy z grzywą rozwianą
Promieni o zachodzie ucieka w bezbrzeża;
I z posągami, które nad śpiącą aleją
Parku, nocą marmurem swoich ciał bieleją,
Kiedy je księżyc srebrem swych blasków wyśnieża.



[ 51 ]ZABITE DRZEWO.

Z ciemnych mojego lasu drzew jedno najcichsze
Ukochałem, najbardziej smutne i najwiotsze:
Brzozę, co nie szumiała w najszaleńszym wichrze,
Zawsze niema, choć wiatru wiew się o nią otrze.
 
Wszystkich innych drzew znałem najlżejsze poszumy,
Tylko to jedno tajni swej mi nie otwarło...
Próżno je ma tęsknota wśród bladej zadumy
Oplata, by w niem duszę ożywić zamarłą.
 
Nie wiał wicher, któremu obudzić je dano...
I gniew wstał we mnie... Dłońmi chwyciłem włos
 brzozy
I targnąłem, by wydrzeć choć skargę, jęk grozy...

Milczała... Mocą dziką, szaleństwem wezbraną,
Połamałem ją... — Leży zabita mą dłonią...
Nie wyszumiała tajni swej... A wichry gonią...



[ 52 ]BYŁO TO WE ŚNIE.

 
Było to we śnie —
Może nie we śnie...
W szarej godzinie, zasnutej mrokiem,
Cień do mnie cichym zbliżył się krokiem
I szeptał takie dziwy tajemne,
Jakich nie znają otchłanie ciemne.
Tajniki światów, głębie me własne
Już mi się zwolna stawały jasne,
Wytłumaczone cichą rozmową;
Już chwycić miałem nić nieujętą,
Gdy cień znikł jakąś mocą zaklętą,
A w mej komnacie w mrok nad mą głową
Niedomówione skryło się słowo...
Było to we śnie —
Może nie we śnie...
Gdzieś w zamek lśniący złota ozdobą,
Cień jakiś blady wiódł mię za sobą
I przez krużganki ukryte w cieniu,
Z latarką w ręku wodził w milczeniu.
Kolejno cudne oświecał sale,
Przepychem skarbów skrzące wspaniale...
Lecz w progu izby, gdzie śpi królewna,

[ 53 ]

Zagasła nasza złota latarnia
I noc me oko mrokiem ogarnia...
Choć za mną sala światłem rozlewna
W mrok wciąż ma dusza wraca niepewna...
Było to we śnie —
Może nie we śnie...
W szarą godzinę myśli me senne,
Marzące rzucam w zmierzchy bezdenne.
I gdzieś daleko nad wodne głębie
Jak zamyślone lecą gołębie,
Lecą pędzone wichrem tęsknoty
I odnajdują zamek mój złoty...
Mijają okna światłem złocone,
Aż przy ostatniem, ciemnem, odpoczną
I długo patrzą w komnatę mroczną,
By znów odlecieć w mroków oponę,
Odnaleźć słowo niedomówione...
Było to we śnie —
Może nie we śnie...



[ 54 ]W NOCE BEZSENNE.

W noce bezsenne
Otwórz swej duszy złote podwoje,
Niechaj w nie wejdą bladych mar roje.
W noce bezsenne
Snuć ci przychodzą przeczuć przędziwo,
Wieścić cud nowy, nieznane dziwo,
Tajemne głębią, tajnią bezdenne,
A tyle mają nowin i wieści —
Więc otwórz duszę, słuchaj ich treści,
Bo krótkie jest życie
 I krótkie są noce bezsenne.

W noce bezsenne
Stań przy swej duszy wrotach na straży,
Gdzie rój mar dziwy nieznane gwarzy
W noce bezsenne.
Bo jeśli spłoszą je czyje ręce,
Znikną milczące, nie wrócą więcej,
Jak mgieł opary białe, wiosenne...
A tyle niosą nowin i wieści —
Wiec otwórz duszę, słuchaj ich treści,
Bo krótkie jest życie
 I krótkie są noce bezsenne.



[ 55 ]MODLITWA.

Chroń, Panie, wątłą mojej duszy zieleń
Od podeptania i martwych spopieleń,
Abym wśród życia Ostatniej Wieczerzy
Czuł jej aromat balsamiczny, świeży.

I niech rozpięty na Krzyżu konania,
Nie widzę słońca, co w pomrok się skłania,
Lecz niech mi wiara, Matka Boleściwa,
Wskaże dal, gdzie się świt nowy odkrywa.



[ 57 ]WIERSZE RÓŻNE.



[ 59 ]BYŁO TO DAWNO.

Na dworze noc tak ciemna, mróz szczypie siarczysty,
Kurzawę śniegu miecie wietrzna zawierucha.
W komnacie mojej ciepło, jasny ogień bucha,
Nie dolatują do mnie wichury poświsty.
Jest mi zacisznie, dobrze między mymi sprzęty,
Siedzę samotny, jakby od świata odcięty.

Jest mi dobrze i ciepło, spokojnie i cicho:
Siedzę wygodnie w starym, spłowiałym fotelu
I patrzę w ogień... patrzę bezmyślnie... bez celu...
Jest mi dobrze... Tam wicher miota się, jak licho,
A ja się grzeję, patrząc w żar... Gdy wzrok się zmęczy
W tył przechyloną głowę wspieram na poręczy,
 
Zamykam oczy, ręce swe splatam u głowy
I nie myślę o niczem... bo mi tak najlepiej.
Jeszcze się myśli jakie wspomnienie uczepi
Szare. — Вo o czemż myśleć wśród nocy zimowej?
О niczem to najmądrzej. Jeszcze mnie omota
Nitka niepożądana... smutek lub tęsknota.
 
A nie chcę sobie teraz psuć miłej godziny,
Nie chcę, by mnie co teraz obchodziło zgoła.

[ 60 ]

Gdy mi się znudzi wkońcu bezmyślność, wzrok zdoła
Bawić mię dostatecznie... Przecież pajęczyny
Wiszą w kątach... a zresztą czyż nie dość wymownie,
Nie budząc myśli, bawią rozżarzone głownie?
 
Trzeba korzystać z chwili spokojnej... Me ściany
Oświeca ogień blaskiem stłumionej czerwieni...
Tak dziwnem światłem izba spokojna się mieni...
Pokój napełnia chwila ciszy zapomnianej. —
Przedziwny nastrój... Zwrotką ciągłą i ustawną
Powraca jakiś motyw „To było tak dawno”...
 
To było dawno... bajki prastary początek...
Świat baśni... Hej! królewny, karły, krasnoludki!
Do mnie tutaj! Będziemy rozpędzali smutki!
Zaraz wynajdę bajki zajmujący wątek,
A wy dalej snuć powieść będziecie zabawną...
Bajka już rozpoczęta... więc:... Było to dawno...
 
Zbliżcie się, proszę bardzo, ukochane karły.
O, poznaję was wszystkich... lecz... jacyś odmienni
Jesteście... późna pora... więc możeście senni...
Nie? Wiec smutni? — „Ach, nasze królewny pomarły
W więziennych lochach, w mrocznej, podziemnej
 pieczarze,
Dlatego niewesołe są dziś nasze twarze".

Żal mi was... Lecz jak dzisiaj wygląda wasz parów
Górski, w którym mieszkacie? — „Nie mamy już skarbów,

[ 61 ]

Olbrzym odkrył kryjówkę pośród skalnych garbów”...
Zapomnijcie! Dziś trzeba się śmiać! — „Wśród
 chojarów
Gąszczy zostały śmiechy wesołej swawoli,
Lecz powiedz, czemuś smutny ty, co ciebie boli?”...
 
Nie jestem wcale smutny! Owszem, chcę zabawy...
Po to was przywołałem... Śmiejcie się, bo wierzę,
Że zawsze jeszcze walczą zwycięsko rycerze,
Których w bój prowadzicie... — „Dawniej na bój
 krwawy
Rwałeś się z nimi całą duszą rozognioną...
Dziwno nam... Gdzie twój zapał? Wystygłoż twe łono?”

Czyż nie wiecie? Jam walczył, lecz... skończyłem
 klęską...
„Walczyłeś?" — W wirze boju wypadłem ze strzemion
Raniony w pierś i otom niemocą oniemion...
„Pierś ci rozdarli młodą?”... — Dziś z dumą zwycięską
Wracają tryumfalnie waleczni witezie,
Mnie koń mój na żałobnym, czarnym wozie wiezie...

„Opatrzym twoją ranę”... — Precz! Na nic mi leki!
Niech śmiech bucha, jak płomień tchem wichru roz-
 dmuchan!
Precz smutki!... Wina pełny podnoszę roztruchan
Na cześć radości... Kiedy zaciążą powieki
Oczu... gdy się upijem... pójdziem spać... Hej dalej!
Śmiejcie się!... Jacyś smutni jesteście, ospali...

[ 62 ]

Śmiejmy się! To już było tak dawno... Do czarta!
Czemuż się, mały karle, porywasz z podłogi...
Rękoma obejmujesz mą szyję... — „Ból srogi
Trawi cię, chora głowa twa o poręcz wsparta...
W oczach masz łzy tak wielkie... Zmogli cię zdra-
 dziecko?
Otrzyj łzy. Nie płacz! Wstydź się!... Takie duże
 dziecko”... —

Nie płaczę... Тo już było tak dawno... Me ściany
Oświeca blask płomienia czerwony, gorący...
Gdzież karły?... Wkoło cicho... cicho... Jestem śpiący...
Zda się drzemałem... Coś mnie zbudziło... Zbłąkany,
Przedziwny nastrój zwrotką ciągłą i ustawną
Powraca, jakiś motyw „To było tak dawno”...



[ 63 ]ZŁA CHWILA.

Meczą mię jakieś marу pełne ciemnej złości,
Mącą mi ciszę, w mroki zapada ma dusza.
Chcę snić sen jakiś jasny, co chmurną myśl zgłusza —
Dziewczyna konająca marzy o miłości...
 
Nad martwym swoim płodem płacze położnica...
Zaraza weszła w chaty śpiące na równinie...
Po rzece trup dziewczyny pohańbionej płynie...
Ktoś, wzgardziwszy sam sobą, plunął ludziom w lica...

Złe sny! Niech jasny błękit w górze się rozpostrze!
Cuda chce ryć w onyksie mego dłuta ostrze —
Śniły się orłom w klatce bezbrzeża swobodne...

Złe, ciemne sny! Chcę marzyć południa pogodne —
Sierota biedne oczy wypłakała z żalu...
Majaczą obłąkani w posępnym szpitalu...



[ 64 ]BEZ SIŁ.

Niedbała obojętność apatyi bezsilnej
Rzuciła mię, pustkami jałowych bezbrzeży
Znużonego, w podziemnej krypty los mogilny.

Tam dusza ma w leniwem łożu nudy leży
I marzy niedołężnie senna, osowiała,
Wsłuchując się w szelesty skrzydeł nietoperzy.

Bezdusznych, martwych mroków tłocząca powała
Tępą ciszą zalewa loch od sklepień do dna;
W ogłuchłej, ślepej grozie noc znieruchomiała.

Czuję, jak znieczulenia jad, śmierć niezawodna,
Wsącza się zwolna z głuszy w mą pierś — i nad marnym
Skonem swym załkać nie ma sił dusza bezpłodna.

Tylko ciemny chłód krypty w pomroku ciężarnym
Płacze rosą wilgoci na marmurze czarnym.



[ 65 ]BOGOWIE ZMARLI.

Мoc budziła w nim butę i dumy gniew wraży,
Iż nie zcierpiał nad sobą dłoni bóstw ciemięskiej.
Wchodzi w świątynię w sile swej potęgi męskiej,
By tych, co nad nim władną, postrącać z ołtarzy.

Czuł swą wielkość i wiedział, że sam sobie starczy
Być bogiem światowładnym, bo moc w duszy chował.
I posągi potrzaskał, obalił na pował —
Nie padł grom z twarzy bóstwa skamieniałej, starczej.

Bogi zmarły... Powraca ku drzwiom świętokradca
I lęk go zdjął, że kiedy otworzy wierzeje,
Ujrzy świat przerażony... bo tam skonał Władca!...

Przestwór w rozpacznym szale zgrozy skamienieje!...
Rozchyla drzwi... otwiera oczy trwogą mętne...
Patrzy: Wszystko jak było... zimne... obojętne...



[ 66 ]STUDNIA.

W rozzłocone, słoneczne omdlałe południe,
Gdy pracownicy pola w dom spieszą, a błonie
Opustoszeją z ludzi, ponad starą studnię
Trwożna dziewczyna idzie patrzeć w ciemne tonie.

Pochyla się nad głebią i cichemi słowy
Szepce w mrok, a jej piersią wstrząsa lęk niezmierny.
A szept leci wdłuż ściany omszałej, pionowej
I z lekkim pluskiem na dno upada cysterny.

W dole w głębokiej wodzie wstają blade cienie,
Spojrzą w górę i szeptem dziewczynie odwtórzą,
Patrzą w jej twarz miłośnie i na jej skinienie
W czarne zwierciadło śpiącej wody się zanurzą.

Dziewczyna spuszcza zwolna w ciemną studnię wiadro —
I czeka... A po chwili nurki jakiś złoty
Skarb niosą, jakieś cudne kwiaty, których nadrą
Na dnie w porostach wodnych i dziwne klejnoty.

W wiadro je kładą, znaki dają potajemnie
I dziewczyna wyciąga wiadrem cud po cudzie...

[ 67 ]

Nagle nurki się kryją w wód drzemiących ciemnie...
Dziewczyna pierzcha w dali... Nadchodzą już ludzie...

Wypoczęli i biegną spragnieni nad studnię,
Lecz nie szepcą w nią z lękiem, brzmi tylko śmiech
 młody...
Nie zjawi się cień nurka. Na dnie mrok, bezludnie...
Ciągną wiadro... lecz niema w niem już nic, prócz wody.



[ 68 ]SARKOFAGI.

Jest w głębiach moich czarne, posępne podziemie,
Krypta pełna śmiertelnej, ogłuchłej powagi,
Kędy w zakrzepłej ciszy, co snem mroków drzemie,
Ciągną się marmurowe, ciężkie sarkofagi.

Na nich leżą kamienne postacie rycerzy,
Bezwładne snem spiżowym, po trudzie skończonym,
Z piersią zimną, zakutą w chłód głaźnych puklerzy —
Nie śnią, że w górze życie grzmi wirem szalonym.

Przed walką w kryptę dusza ma uchodzi blada,
Lęk życia niosąc w piersi drżącej, zniewieściałej
I na śpiące marmury senne kwiaty składa,
By za jej brak odwagi zmarłych przebłagały.

Lecz drży w pomroku trwożna, że wonne powietrze,
Które kwiaty ożywczą wkoło leją strugą.
Z lic umarłych rycerzy sen śmiertelny zetrze
I drży, by nie otwarli oczu... Czeka długo...

Do sarkofagów z trwogą podchodzi tajemną...
W milczeniu patrzy w każdą twarz surową, twardą...
Nadsłuchuje... czy za jej tchórzliwość nikczemną
W piersi kamienia serce nie zadrgnie... pogardą...



[ 69 ]WRÓŻBA.

„Na moją dłoń złóż swoje serce ufnie, szczerze.
Otwórz mi jego głębie pełne snów i głuszy.
Jestem wróżką i umiem wróżyć z gwiazd i z duszy,
Ukrytą tajemnicę twych losów ci zwierzę.
 
Wsłucham się w twoje serce, jak w głąb starej muszli...
Wydzwania uronione krwi korale duże...
Jak szumi... Znałam ludzi, co chowali burze
W chmurnem sercu... Ci ciemnej zagłady nie uszli...

Schowaj swe serce!... Spojrzę w twojej duszy
 wnętrza,
W jej gwiazdy... Umiem wróżyć z gwiazd ukryte losy...
Jak ciemno... Mrok rozpaczy w bezmiar się wypiętrza...

...Widziałam raz mrok taki... patrz... siwe mam włosy".
Lękiem źrenice czarna rozszerza jej mrocznia,
A na zbielałych ustach zamarła wyrocznia...



[ 70 ]TRYUMF.

Przeznaczenie stoczyło bój straszny, ostatni
Z człowiekiem. Padł syn ziemi powalony klęską —
Buntownik wieczny zmożon bezsiłą niemęską
Próżno w przemocy twardej szamoce się matni.

Moc tajna tryumfuje. Za buntów przekleństwa
Zdusiła w nim co dumne, możne i najlepsze —
Teraz mu zbite członki w przestworzu rozeprze
I do gwiazd je przybije na wieczne męczeństwa.

Zawisł olbrzym w przestworzu na gwiazdach rozpięty,
Zimny milczeniem dumy, klęską nieugięty
I czuł, że czas już zniszczyć byt męki człowieczej...

Szarpnął się i spadają gwiazdy doń przykute...
Plączą się, miażdżą... W bezdnie mrokami zasnute
Od wieków wytyczony ład runął Wszechrzeczy...



[ 71 ]ECHO.

Wśród swawolnej gonitwy w boru gęstwie starej
Usłyszał Faun rozkoszne słowo obietnicy
Z gorących ust rusałki nagiej, śniadolicej
I pobiegł swą radością huknąć w mroczne jary.

I tchnął z swej piersi szczęścia szaleństwo ucieszne
W fletnię, a dźwięk wylata szklaną, barwną kulą,
Spada w jar, gdzie do stromych ścian karły się tulą
I patrzą długobrode, zadziwieniem śmieszne.

Chwytają bujające dziwo, cud tęczowy
I jeden po drugiemu niby piłkę ciska...
Kula grzmi echem tłukąc się o skał urwiska

I łoskotem rozbudza uśpione parowy...
A Faun wziął się pod boki porwany zachwytem
I, hucząc śmiechem, w ziemię uderza kopytem...



[ 72 ]BAJKA O ŚMIERCI.

Nazbierawszy moc chrustu w konopne powrósła,
W tajną głąb lasu idzie chłop, lęku nieświadom,
Aby się podkraść milczkiem ku nagim dryadom,
Co w pniach spróchniałych dziwne odprawiają gusła.

Wszedł w gąszcz i patrzy: Wsparta o stuletni jesion
Śmierć przesypuje piasek ostrożnie w klepsydrze...
„Poczekaj stara!" Młody pniak z ziemi chłop wydrze
I chyłkiem ku niej sunie wściekłością uniesion.

Zaszedł ją i znienacka rozmachem sękacza
Rozbił klepsydrę, wali jędzę, łach jej podrze
I śmiechem w głos z niej szydzi, wsparłszy dłoń na
 biodrze.

Nie mrą już ludzie! Próżno starucha żebracza
Klnie, próżno kleją szczątki szkła jej palce grube...
Ha! Nie ma czem chwil liczyć, straciła rachubę!...



[ 73 ]BURZE.



[ 75 ]TRWOGA.

Ciemna, pochmurna noc. Jakiś lęk ogromny
Wygnał mię z domu w mrok czarny, złowrogi...
Ze spazmem strachu w duszy biegnę nieprzytomny,
Biegnę na oślep pośród pustej drogi.

Jakieś echo brzmi głucho dokoła,
Z dali ktoś woła:
„Nie odchodź!" — Cisza. — Boję się postąpić kroku...
Może tu do stóp moich niewidzialne w zmroku
Padło błagalnie serce mi oddane?
Nie mogę stąpać naprzód w te mroki otchłanne,
By nie nadeptać stopą drgającego serca!...

Nie mogę uciec, bo czuję ze drżeniem
Przy mnie nieznane widmo, co zimnem spojrzeniem
W głąb mojej duszy się wwierca...
Nikt o niem mi nigdy nie mówił na świecie...
Nigdym go w życiu nie widział, a przecie
Wiem, że istnieje i lękam się jego...
Przedemną w dali rzędem wierzby zeschłe biegą.
Nagą gałęzią w ciemne strzelają niebiosy,
Jako upiorne wiedźmy z rozwianymi włosy...

[ 76 ]

A gałęzie w ciemności w potworne ramiona
Wyrastają, wyrasta mnogość nieskończona
Ramion suchych i czarnych, które wichrem gięte,
Zdają się wabić mnie ku swej dziedzinie...
Nie pójdą ku wam; bo gdy wiatr zawieje,
Szum wasz wyszeptać może w północnej godzinie
Imię przeklęte
Tego, przed którym dusza moja z trwogi mdleje.

I nie mogę już wrócić! Bo w ciemnej zamroczy
Poza mną błyszczą zimne, przenikliwe oczy,
Co wzrokiem w tę głąb nawet mej duszy się wkradną,
W którą spojrzeć odwagi nie miałem aż na dno...
Nie śmiem wracać! Bo gdybym spojrzał w te źrenice
I wyczytał mej duszy skryte tajemnice,
Taką bluźnierczą zawyć musiałbym rozpaczą,
Że gwiazdy, które blaskiem drogi swoje znaczą,
Zastygłe, zgasłe runęłyby społem
Na ziemię, co się rozpadnie popiołem!...



[ 77 ]BURZA.

Ciężarnych chmur stłoczony zwał, chmur w strzęp
zszarpanych czarny tłum
Przewala się przez mroczny sklep, wzburzonych
głębin jęczy szum!
Orkan tumany wzbija w strop, do ziemi zgina czoła
brzóz!
W powietrzu piętrzy trwożny lęk, co wkrótce buchnie
szałem gróz!
Tłoczący w górze zawisł strach... Huk! jakiś skalny
runął złom!
Struchlała ziemia! Pożar chmur! Ha, jasny, złoty
strzelił grom!

Piorun rozpętał więzy me, zbudził zgnębiony we
mnie gniew
Za duszy mej shańbiony wstyd! Za mą wylaną wrącą
krew!
Za wypaczoną, jasną myśl! Za podeptany ducha hart!
Że kiedy spojrzę w serca głąb, plwać na nie muszę
śliną wzgard!

[ 78 ]

Za zmarnowany życia dar! Za każdą nędzną myśl
i chuć!
Za pokalaną dziecka biel! Za podłość moich własnych
czuć!

Zgnębiony we mnie odżył gniew! Ogniem oskarżeń
bucha z warg!
Że mi złamano dumną moc, wydarto marne łkanie skarg!
Żem słyszał, jak ostatni gwóźdź w najdroższą trumnę
wbijał młot,
A jam do zwartych stukał bram — próżno! Gniew
we mnie zbudził grzmot,
Że tak odarto orła z piór! Za bolu jęk, rozpaczy ryk,
Za zwiędłą starość młodych lat, dziko zraniony
zawył żbik!

Mknie burza, siostra gniewów mych, odziana w siny
grozy płaszcz,
Z ognistych wężów mając włos, rykami stu wyjąca
paszcz.
Zagładę niesie, niesie skon, bo słodki jej niszczenia trud!
Burzy spokojność cichych strzech, łamie wytrwałość
grubych kłód,
Potopem wód zatapia łan, kruszy odwieczne głazy gór!
I ryczy gniew mój, wyje ból! Dziko zraniony zawył tur!

Zgnębiony we mnie odżył gniew! Tyranie wściekły,
ciemny, zły,
Co złością stóp mi tłoczysz pierś, tajemny i nieznany mi!

[ 79 ]

Tyranie, coś mi zadał gwałt! Brutalu, coś mnie okradł
z sił,
Łakomy mej gorącej krwi, purpury ciemnej moich żył!
Przeciwko tobie wznoszę dłoń, w twarz rzucam ci
wyzwanie w bój!
Podnoszę butnie moją pięść i bunt podnoszę, wrogu mój!

Chwyciła burza wichru bicz i w rozpasany leci tan!
I z świstem smaga jezior ton i ciska w przestwór
wieńce pian
I z świstem smaga czernie chmur i krzesze krwawych
iskier pęk
I nad przepaści turnic gna, w bezdeń spowitą w mroków
lęk
Rzuca twardego rogu huk, a głąb odbrzmiewa wrzawą
ech!
Odbrzmiewa pierś ma szałów wrzask, wybucha w gnie-
wnych ryków śmiech.

Żywiołów gra — żywiołów szał! Gromy mój krwawy
ciska wzrok!
Ja, tytan burzy, ciałem swem zalegam gór olbrzymi stok!
Prawicy mięśnie kurczę w rzut, a z dłoni mej wylata głaz!
Zdarł górski czub, zmiótł tysiąc strzech, rozburzył
w pędzie cały las
I z hukiem wpadł w topiele wód, rozprysnął w niebo
wody strug!
Od ruchu mego zadrżał stok! Gór łańcuch runął mi
do nóg!

[ 80 ]

Żywiołów gra! Walk boski szał! Nie burza grzmi,
lecz moja moc!
Pognębić cię, tyranie zły! Rozdzieram chmur stłoczo-
nych noc!
Odwalam łoża wód do dna, wyrywam z korzeniami pnie!
Odszukam cię choć na dnie wód, choć w łonie ziemi
znajdę cię!
W czoło cię mój ugodzi grom, rozszarpie łono twe
ma dłoń!
Zatargam wnętrzem twoich trzew i stopą zmiażdżę
twoją skroń!

Z nad wód straszliwy ciemny wróg, olbrzymi, dziki
potwór wstał,
Z szyderczą ku mnie twarzą gna, wznioślejszy nad
najwyższą z skał.
Na barach dźwiga ołów chmur, aż zadrżał pod nim
twardy brzeg,
Ziemia pod stopą mu się gnie i dudni hukiem jego bieg!
W pędzie powalił mnie na twarz! Stratował ciało me,
wbił w kurz!
I niosąc złe zwycięstwo w dal, przewiał jak szumny
wicher burz...
 
Bezwładne, zbite ciało me! Hej, gromie, wal! Zbudź
we mnie gniew!
Za duszy mej shańbiony wstyd, za mą wylaną wrącą
krew!
Za wypaczoną jasną myśl! Za podeptany ducha hart!

[ 81 ]

Że kiedy spojrzę w serca głąb, plwać na nie muszę
śliną wzgard:
Za zmarnowany życia dar! Za podłość moich wła-
snych czuć!
Za pokalaną dziecka biel! Hej, gromie, wal! Gniew
we mnie zbudź!



[ 82 ]DZWONY.

Chowałem dzwony w piersi mej, ponure, groźne,
głuche dzwony,
Drzemiące niby w mrocznej mgle dzwonnicy cichej,
opuszczonej.
Czuwałem trwożnie nad ich snem, bo byłem w sercu
pełen lęku,
By się nie zbudził śpiący spiż z huraganowem echem
pełen jęku;
Czuwałem trwożnie nad ich snem tłoczącym, ciężkim,
jakby ołów,
Kochałem bowiem senny czar opustoszałych już
kościołów.
 
O duszo! Czemuś w ową noc, gdy w gruz runęły
twe świątnice,
Rozpaczą swych zgorzkniałych ust plunęła w zmierzch-
łych nieb ciemnice?
Oślepły blade oczy gwiazd od jadów twej piołunnej śliny
I przerażenia ślepy strach widnokrąg ziemi zaległ siny.

[ 83 ]

O, w ową straszną, krwawą noc, dzwony się obudziły
senne,
Gromowej nawałnicy szturm lejąc w otchłanie sfer
bezdenne.

Z bezdni, gdzie głuchy leżał mrok, pomruk wydzwignął
się ponury,
Wyrosło tysiąc nagich rąk, chwyciły silnie dzwonów
sznury
I rozkiełznany dziki szał prostuje, kurczy rąk nawałę,
Co rwą i szarpią, jakby w strzęp rozrywać chciały
światy całe!
Szarpiących rąk szatański szał rozdziera pierś broczącą
w męce!
O, nieznużone w wieków wiek tysiączne, nagie, silne
ręce...

Rozkołysane w grozy jęk, w ryk rozszalałe huczą
dzwony!
Złowieszczy lament dzikich trwóg! Obłęd rozpaczy
rozjuszonej!
Dławiący w głuszy czycha strach! Ogniste walą
z chmur pioruny
W miedziane szczyty wzniosłych wież! Pomrok zalały
krwawe łuny!
Bluźnierczej skargi bunt i gniew! Duszonych starców
ciężkie skony!
Rozkołysane w grozy jęk, w ryk rozszalałe huczą
dzwony!

[ 84 ]

Rozkołysane w grozy jęk, w ryk rozszalałe dzwony
huczą!
A każdy huk spiżowych płuc bucha brzemienny
krwawą tuczą!
Morze dymiącej, spiekłej krwi rozlewa wkrąg odmęty
błotne,
Które sięgają już mych ust, jak węże śliskie i wilgotne!
Huk każdy ciosem wali w skroń, zbolałą skroń roz-
miażdżą, stłuczą!
Rozkołysane w gruzy jęk, w ryk rozszalałe dzwony
huczą!

O, dzwony, dzwony, dzwonów huk! Każdy powietrza
nikły atom
Zmienił się w wściekły, głośny dzwon i skargi swoje
wieści światom.
Każdy powietrza atom grzmi, burz rozpętanych szał
rozlewa
I wrzaskiem tysiąckrotnych ech, ryki potworne znów
odbrzmiewa!
Z każdego dzwonu wali grom! Krew bucha z każdej
dzwonu czary!
Huk! nieskończoność dzwonów! Jęk! Wkrąg bezkres
dzwonów! Huk w bezmiary!

Wszechświat się cały dzwonem stał, a jam jest sercem
tego dzwonu!
Olbrzymi dzwon brzeg oparł swój o widnokręgi
nieboskłonu.

[ 85 ]

Trącony w ruch, rozchwiany w pęd, rozmachem miota
się i ciska,
Buja nad chmury, spada w dół, szalona, straszna ma
kołyska!
Ja, serce dzwonu, pełen trwóg w spazmie przerażeń
oszalałem
I w stujęzyczny twardy spiż uderzam okrwawionem
ciałem!

Błyskawicowym lotem gnam. Pęd dech zapiera, świsz-
cze, smaga!
Pruję powietrze jakby grom, uderza w dzwon pierś
moja naga...
Głuszące ryki! Ostry ból! Rozbite ciało spiż rozdziera!
Powrotnym lotem jak wichr gnam. Pęd świszcze,
smaga, dech zapiera!
Pruję powietrze jakby grom, uderzam w dzwon zbolałą
skronią...
Głuszące ryki, ostry ból! Rany krwi spiekłej krople
ronią.
 
Zbolałe ciało broczy krwią. Padają czarne krwi korale
W skłębionych huków ciemny wir, w spiętrzone dzi-
kich szałów fale,
W pomroku straszny niecą blask, jakby miotane dla
igraszek,
Świeciły krwawe oczy w mgle ze starczych wyłupione
czaszek.

[ 86 ]

I pędzę, gnam i biję w dzwon, struchlały wśród tych
ślepych wzroków
I dzwoni tysiąc nagich rąk i niema dla nich pęt ni oków!

Rozkołysane w grozy jęk, w ryk rozszalałe huczą
dzwony!
Złowieszczy lament dzikich trwóg! Obłęd rozpaczy
rozjuszonej!
Dławiący w głuszy czycha strach! Ogniste walą
z chmur pioruny
W miedziane szczyty wzniosłych wież! Pomrok zalały
krwawe łuny!
Bluźnierczej skargi bunt i gniew! Duszonych starców
ciężkie skony!
Rozkołysane w grozy jęk, w ryk rozszalałe huczą
dzwony!



[ 87 ]MIŁOŚĆ.



[ 89 ]MIŁOŚĆ.

W płaszczach królewskich, lśniących dumną pychą,
W błękitnych szatach tęsknoty,
W koronie ogni,
Płonących żarem wiecznego pragnienia,
Niech dusze nasze ku sobie się zbliżą!
Niechaj wszystkie bogactwa, klejnoty krysztalne
W płomiennych łamiące się tęczach,
Z niewyczerpanych tajemnych swych skarbnic
Rzucą sobie do stóp!
 
Kochanko moja!
Utońmy w dusz naszych bezdennych głębinach!
W pożarze naszej miłości
W jedno się stopmy istnienie,
Jako dwa kruszce w jednym płomieniu!
I niech nam cisza milcząca dzwoni
Hymn Wniebowzięcia
Na święto naszej miłości,
Na Zmartwychwstanie szczęścia naszego!

Niech zmilkną wszystkie inne pieśni weselne,
Radości hejnały!

[ 90 ]

Bo oto chwili naszej miłości
Przytomny jest Bóg naszych dusz
I ponad głowy naszemi
Niewidzialne ręce swe wznosi...
Czuwajmy!
Bo oto w chwili upojeń,
Wręczy nam złote klucze
Do przepastnych, tajnych bezdni naszych dusz!

Niegdyś, w spalonej pochowałem ziemi
Trupa młodzieńczej mej wiary;
Grób przysypałem zeschłymi liśćmi
Zwiędłej nadziei.
I oto teraz mocą Twojej duszy
Wstał trup z umarłych, kwitnący i młody
I dziwną siłę i dziwne jaśnienie
Ujrzałem w jego źrenicach.
...O, dziwy kryje świątnica Twojej miłości!

Jak dziwne, bezbrzeżne otwarły się dale
Na zaklęcie Twych spojrzeń głębokich, jak morze!
Bezbrzeża przedziwne — jak sen,
Bezbrzeża tajemne — jak noc
I niezbadane — jak śmierć...
Jaka jasność słoneczna
Dla naszych stała się źrenic!
Ujrzały oczy nasze
Rzeczy wielkie, dziwne, bez nazwiska,
Rzeczy, do których niemowlę uśmiecha się we śnie,

[ 91 ]

Rzeczy, które wieczorną przeczuwaliśmy tylko godziną,
Gdy tęsknoty do naszych zapartych wrót kołatały.
Odsłoniły nam lica postaci dziwne, tajemne,
Które na drogach naszych codziennych
Z zakrytą jawią się twarzą.
Już sercom naszym niepokój nieznany,
Niczemu nie dziwią się myśli.
... O, dziwy kryje świątnica Twojej miłości!
 
Pragnę miłości Twej i kocham miłość Twoją,
Jak kocham wszystko, co idzie z oddali;
Jak kocham ciemny, bezbrzeżny ocean,
Bo w rozbudzonej mocy i spienionej dumie
Wyrzuca z toni swych perły,
Których żadne jeszcze nie widziało słońce;
Jak kocham drzew rozkołysanych szumy,
Płynące z mrocznej gęstwy głuchej puszczy leśnej,
Bo niosą wieści, co się rodzą w ciszy,
Wieści nikomu nieopowiadane;
Jak kocham letnią, rozsrebrzoną noc,
Bo przestwór tłumem dziatwy swej bladej zaludnia,
Tłumem marzeń milczących,
Co o północnej budzą się godzinie
I przecierają oczy zdziwione...
A mają takie ciemne, głębokie spojrzenia...

Pragnę i kocham Ciebie, choć nie wiem dlaczego.
Jak nie wiem,
Czemu mię otchłań bytu z siebie wyrzuciła;

[ 92 ]

Jak nie wiem,
Czemu słońca w rozszalałym pędzie
Bezmierne lśniące obiegają kręgi;
Jak nie wiem,
Czemu nie jestem Stwórcą, tylko tworem;
Jak nie wiem,
Czemu nie jestem Bogiem, co jest Wszystkiem.

Lecz wiem, że przyjście Twoje koniecznością było,
Jak koniecznością mórz przypływ i odpływ;
Jak koniecznością słońc wir rozhukany,
Niepowstrzymane godzin następstwo
I jak Śmierć.



[ 93 ]PIEŚŃ O OCZACH.



[ 95 ]


W cichych rozmodleń szarej wieczornej godzinie,
Gdy smętki ugorami pustymi się włóczą,
Gdy wielka marzeń cisza z pod obłoków płynie,
A tylko w dali sennym szeptem fale mruczą,
Lub kwiat zwiędły, padając, drzew liście porusza,
Staje w kobiety oczach zapłakana dusza.

Ciche kobiece oczy! O, tonie jeziorne!
Jakiś kobold, zazdrosny pan skarbów bajecznych,
Ukrył w głębinach waszych dziwy cudów wiecznych!
Światy kobiecych oczu! O, tonie jeziorne!
W dzień milczące błękitów odbitych posową,
O, jak cudowna skarbów tajemnych wymową,
Mienią się głębie wasze w godziny wieczorne!

Nad senne lasy, ponad w zmierzch spowitą niwą
Snuje się złote myśli dziewiczych przędziwo,
Snują się cudnych marzeń nieskalane nici
Tak wiotkie, że ich powiew ni wiatr nie uchwyci,
A księżyc nikłe marу srebrnem światłem syci:

[ 96 ]

„Jak dziwno mi na duszy, gdy słowiki dzwonią
I gdy się kwiaty cicho nawołują wonią,
Schylając głowy, kiedy wiatr się o nie otrze.
Wtedy mi tęskno. W dale wyciągam ramiona,
Chcę wołać kogoś, jakieś nieznane imiona,
Choć przecie nie chcę odejść, rzucić siostry młodsze.
Czasem zda się, że jestem gdzieś w książęcym gmachu
I że idę przez cudne, królewskie pokoje.
Przeszłam wszystkie, aż jedne spotkałam podwoje
Zamknięte i wciąż stoję przed nimi w przestrachu
I złociste drzwi dłonią otworzyć się boję.
Bo nie wiem, co oczyma tam za niemi znajdę,
Co mnie za niemi czeka i gdzie przez nie zajdę.
Chociaż gdzieś są nieznane mi dale i światy,
Z wami zostanę siostry kochane i kwiaty,
Lecz tęskno mi i smutek łzą w me serce szepce,
Choć tyle pięknych kwiatów mam w swojej izdebce”.
Dziewczyno nieskalana! Туś lampą, krysztalną,
W której dłoń żadna światła nie zatliła jeszcze;
Świątynią, kędy nigdy modlitwą proszalną
Nie brzmiały żadne usta; księgą, w której wieszcze
Słowa miłości jasnej dotąd nie wpisane;
Tyś jest doliną górską, kędy wyzłacane
Smugi słonca nie wpadły, niosąc rozkosz ciepła;
Tyś rzeką, co nie szumi, bo w lody zakrzepła;
Tyś kwiatem, co pod kloszem zazdrośnie zamknięty
Nikogo swojej woni nie darzy urokiem;
Tyś lutnią, co nietknięta śpi w śnieniu głębokiem,
Aż przyjdzie ten, co w hymn ją rozdzwoni prześwięty.

[ 97 ]

Nieskalana! Od kwiatów, sióstr pójdziesz! Tęsknota
Powiedzie cię! Otworzysz zwarte złote wrota —
Lecz jeszcze oczu Twoich przeczyste kryształy
Nie zagrały skrą słońca... jeszcze nie przejrzały.
 
Ciche kobiece oczy! O, tonie jeziorne!
Jakiś kobold, zazdrosny pan skarbów bajecznych,
Ukrył w głębinach waszych dziwy cudów wiecznych!
Światy kobiecych oczu! O, tonie jeziorne,
W dzień milczące błękitów odbitych posową,
O, jak cudowną skarbów tajemnych wymową
Mienią się głębie wasze w godziny wieczorne!

Cichy niepokój szczęścia i słodkie zdziwienie
Kładą pocałowania na dziewicze czoło,
A z oczu mówi jasnych chwil błogie wspomnienie:
„O, białe siostry moje! otoczcie mnie wkoło!
Słuchajcie, jestem w innym świecie od was zdala!
Lecz dziwnie, — myśl ma długiej nie pomnie podróży,
Czy mnie kwiatami strojny wóz przywiózł czy fala?
Może mnie kto niósł we śnie drogą, co nie nuży,
Na obłoku w latawce-wichry zaprzężonym?
O siostry! Jak mi dziwno, żem ja tak daleko
Poszła od was, a jednak wzrokiem zadziwionym
Widzę was tutaj przy mnie, wasze włosy, rzeką
Złotą płynące z czoła, całuję ustami
I w dłonie swe ujmuję wasze białe ręce.
Siostry! Wyście mię swemi poznały sercami,
Choć jakieś inne dzwięki brzmią w mojej piosence.

[ 98 ]

Pocałunek z kochanka ust pierwszy, nieznany,
Wzięły me usta i już ja dziś nie ta sama.
Poszłam z nim w dal i wprzód nas z tęcz marzonych
brama
Powitała i szliśmy przez szlak różą słany
I już ja inna... Może nas dwie siostry było
Jednem zwane imieniem? Pierwszy pocałunek
Był dla jednej jak słodki cichej śmierci trunek.
Umarła piękna, jasna, jak dziecię, co śniło —
W kaplicy z białych lilij śni jej złota trumna.
A z jej śmiercią powstałam ja, jej siostra, dumna,
Piękniejsza, bo na niebie mem mam szczęścia łunę.
Na lutni mojej duszy nową złotą strunę
Nawiązała dłoń droga. Struna hymnem drżąca
Tryska iskrami złotych akordów przecudnie!
Siostry me! Przez pogodny cały życia ranek
Chodziłam w cichym boru zadumana, śniąca,
Nikłe słodycze malin zbierając w swój dzbanek.
Gorącym pocałunkiem ust swoich południe
Słoneczne przed mą duszą roztoczył kochanek,
A maliny... gwiazdami zalśniły w mej dłoni.
Będę mu siać je w duszę, kłaść na bladej skroni,
Rzucać pod stopy! Będę skarbami rozrzutna!
Mam szczęścia pełne dłonie i szczęścia bezmiarem
Zasypię go, bom szczęściem szalona, okrutna!
W czystem, dziewiczem ciele są strumienie senne,
Nieobudzone, płynne rozmarzenia czarem.
jakieś tęsknoty drzemią w nich mroczne, bezdenne,
Lecz pierwszy pocałunek upojny i długi

[ 99 ]

Wlewa w nie złotych płynów gorejące strugi,
Które wzbierają w piersi płomienistym żarem.
Kochanku! Duszę całą dla cię spłomieniłam!
Dla tęsknoty twej drogę w moje serce wyłam!
Przylgnij spragnioną piersią do mej piersi bieli
I pożary w niej wrące wyczuj przez me cíało!
Weź w swą pierś mą pożogę, weź w siebie mię całą
I pij z mej duszy wieczny żar, aż nas spopieli!”

Ciche kobiece oczy! O, tonie jeziorne!
Jakiś kobold, zazdrosny pan skarbów bajecznych,
Ukrył w głębinach waszych dziwy cudów wiecznych!
Światy kobiecych oczu! O, tonie jeziorne,
W dzień milczące błękitów odbitych posową,
O, jak cudowną skarbów tajemnych wymową
Mienią się głębie wasze w godziny wieczorne!

W ciemnych oczach wulkany palą się tłumione
I obwieszczają żarów spętanych zwycięstwo.
Błyskawice drgną czasem w mroku utajone
I gorące westchnienie przebiega drzew gęstwą:
„O przyjdź z weselną pieśnią w mą białą komnatę
I puhar mój napełnij twego serca żarem.
Weselną, strojną złotem przywdziejemy szatę
I na łoże z róż padniem upojeni czarem!
W dziewictwa mego bieli, co świeci jak słońce,
Lecz lodem duszę mrozi, twojego przybycia
Czekam, byś zbudził we mnie pocałunki wrące
I uściskiem uściski me wskrzesił do życia!

[ 100 ]

Czekam twojego przyjścia! Gdy wśród fal pieszczoty
Zanurzona w strumienia przejrzystym krysztale
Poddaję śnieżne piersi słońca żądzy złotej,
Czuję, że jesteś blisko, że idziesz wytrwale
Ku wyciągniętym k'tobie tęsknie mym ramionom.
I czekam ciebie w cichy wieczór, w złoty ranek;
Szepce mi o przybyciu twem ku moim stronom
Chopin, świetlany bladej mej duszy kochanek.
Każda gama srebrzysta, to śmiech mej nadziei,
Każdy akord — westchnienie tęsknoty mej cichej,
Co błąka się wśród liści drzew, aż w gwiazd rozwiei
Umiera, jak w jesieni mrą kwiatów kielichy...
Ale czasem wśród nocy bezsennych obawa
U wezgłowia mojego łoża blada stawa,
Szepcąc, że przejdziesz obok mnie niedostrzeżony!
I drżę jak dziecko w pustym zamknięte kościele,
Gdy usłyszy huczące pogrzebowe dzwony
I drżę, że na śmiertelne upadnę pościele
W przeddzień pierwszej z kochanka ust wielkiej
rozkoszy!
Wtedy ognie przerażeń krwawe mnie osaczą
I wznoszę ręce w niebo bezmowną rozpaczą,
Co duszę moją wiewem zatrutym pustoszy!
Wtedy chciałabym, mając w piersi buntu piekło,
Dziewictwo swe podeptać, w twarz mu plunąć szydem,
Świat cały żądzą ku mnie oszalenić wściekłą,
Słońcu bezczelnie nagim urągać bezwstydem!
Rozkoszy! Daj mi róże gorące purpurą
Szałów, upojeń spowij mię płomienną chmurą!”

[ 101 ]

Ciche kobiece oczy! O, tonie jeziorne!
Jakiś kobold, zazdrosny pan skarbów bajecznych,
Ukrył w głębinach waszych dziwy cudów wiecznych!
Światy kobiecych oczu! O, tonie jeziorne,
W dzień milczące błękitów odbitych posową,
O, jak cudowną skarbów tajemnych wymową
Mienią się głębie wasze w godziny wieczorne!

Oczy blade, jak gwiazdy gdy więdną nad ranem,
Oczy, których blask zmyły łzą wilgne powieki,
Patrzą w dal ciemną, jakby za czemś ukochanem,
Co odeszło i znikło na zawsze, na wieki,
A spojrzenia ich taką rozpaczą się skarżą,
Że lilie umierają od nich nad jeziorem:
„Z lasu mych tęsknot, kędym smutna, z bladą twarzą
Błądziła, mój kochanek wiosennym wieczorem
Wywiódł mię i wprowadził w słoneczne zacisze.
A hymnem dla mnie było każde jego słowo:
„Usty mojemi u stóp twoich śnieżnych wiszę,
Bogini z blasku pereł, z mórz piany! Królowo!" — —
W omrocznych zmierzchów chwile, myślą niestrzeżone,
Gdy cienie przysłoniły me lica spłonione,
Czar upojenia skuł nas uścisków obręczą.
W ciszy jednem pragnieniem drżeliśmy płonącem,
Jak dwa anioły, co przed jednym Bogiem klęczą,
Jako dwaj ślepcy, co za jednem tęsknią słońcem...
Powiedz mi, czy ogniwa owego łańcucha,
Który z mą duszą silnie skował twego ducha,
Były wykute z lodu, że nie miały siły

[ 102 ]

 
I w pożarze naszego szału się stopiły?
Czy owa tajna siejba miłosnej tęsknoty,
Co przynaglała ku mnie twoich myśli loty,
Tak głęboko zapadła w twej duszy bezedna,
Że jej znaleść nie możesz? Patrz na mnie! Ja, biedna
Żebraczka, błagam cicho jękiem prośby próżnej
U zamkniętych drzwi twojej miłości jałmużny!
Tyś był mi stalaktytem, co w mroku grot świta
A dusza ma to słońca promień szczerozłoty,
Co wtedy tęczowemi barwami zakwita,
Gdy się w kryształów twoich odbije przeźroczu.
Niema dziś czego złocić w wszechświata bezkresie,
Samotna błądzi, w pustkę ciemną blask swój niesie.
Ach, gdzież pójdą spojrzenia mych stęsknionych oczu,
Кto będzie zbierał z ust mych całunki gorące?
Pragnienia me, gdy na świat wylecą drużyną,
Błądzą długo po jakiejś ciemnej głuchej łące
I znów wracają do mnie wieczorną godziną
I współczują, że dla mnie ziemia taka pusta,
Białe dłonie na oczy kładą mi litośnie,
Jakby siostry całują mnie w pobladłe usta
A ja płaczę, że żadne źdźbło dla mnie nie rośnie”.

Ciche kobiece oczy! O, tonie jeziorne!
Jakiś kobold, zazdrosny pan skarbów bajecznych,
Ukrył w głębinach waszych dziwy cudów wiecznych!
Światy kobiecych oczu! O, tonie jeziorne,
W dzień milczące błękitów odbitych posową,
O, jak cudowną skarbów tajemnych wymową

[ 103 ]

Mienią się głębie wasze w godziny wieczorne!
 
„I błogosławiony owoc żywota twego...”

Ziszczony macierzyństwa sen jasną pogodą
Stroi kobiety duszę królewską i młodą,
W oczach poczucie szczęścia lśni dumnym spokojem:
„O, sny o mej piękności, sny o szczęściu mojem!
Nie przychodźcie już do mnie, jak w dawne wieczory,
By ze mną wieść obietnic pełne rozhowory.
Miłości mojej cudny kwiat w owoc się iści
Pod ochroną mej pieczy, jako w cieniu liści,
Kwiat dziewiczego ciała rodzi złote grono,
Co dojrzewa pod mego serca wierną strażą.
Odejdzie mgliste marу dawne w dal minioną.
Oto idą i czoło tchem swym mi pomażą
Duchy, co zapładniają pyłem łona kwiatów
I przyjdą władne moce rodzących się światów
I ziemi urodzajnej duch potężny, wielki
I duch płodnej Cybeli, szczodrej rodzicielki.
I przyjdą wszystkie siły tajemne, wspaniałe,
Skłonią mi się i stopy ucałują białe
A Ziemia powie: Dzięk ci! Czynisz mię szczodrzejszą,
Bo więcej ust się karmić będzie z moich płodów.
Przez ciebie nigdy łaski me się nie umniejszą. —
A Piękno powie: Czary gór, jezior, ogrodów
Rozrzucam. Sieję perły, aby dusze czyste
Stroiły się w me skarby tęczowe, świetliste
I z każdą nową duszą ludzką piękną, wniosłą
Jam bogatsze. Dzięk niosę! Me królestwo wzrosło! —

[ 104 ]

A Słońce powie: Tyś mi bóstwem wszechmogącem,
Jam wspanialsze im bardziej rozrzutne i hojne.
Gdyby mnie nikt nie widział nie byłobym słońcem,
Pokłon ci płodna matko! — — Boże! Me spokojne
Oczy ku tobie wznoszę z ufnością dziecięcą,
Żadne pragnienia dawne serca mi nie nęcą.
Patrzę na myśl Twą wielką zamkniętą w Wszechświecie,
Daj niech tak wielką duszę ma me przyszłe dziecię
I tak piękną, jak były Twoje sny Tworzenia
I dobrą, jak Twe serce w chwili Odkupienia!
Dziecię me, śnię dla ciebie silną myśl i ramię,
Na piersi ci rycerstwa kładę jasne znamię,
Bo trzeba ci mieć dumne i spokojne czoło
I myśl błyskawicami lotną a wesołą
I oczy promieniste, niezmącone, jasne,
By ciągle niemi patrzeć w głębie duszy własne,
Lecz umieć też z nich krzesać uderzenie gromu,
Kiedy cień zwątpień stanie w progu twego domu”.
Kobieto-Matko! Myślą baw na marzeń szczycie!
O, święta, bo nosząca w sobie nowe życie!
O, Domie Złoty, który miłość nawiedziła!
Wieżo z Słoniowej Kości, z której wyjdzie siła!
Naczynie Wzniosłe, pełne przyrody mądrości!
Bramo, przez którą ludzkość idzie w dal przyszłości!
O, Urno, w której drzemie życia tajemnica!
Świątynio, w której tajnia śni zakrywszy lica!
O, Ołtarzu, na którym misteryum tajemne
Odprawia Bóg nieznany skryty w mroki ciemne!
Nawet kamienie twarde, krwawiące, przydrożne

[ 105 ]

Chronić będą twe stopy słabe a tak możne!
Żmija, świętości twojej mocą porażoną,
I dziki zwierz upadną do nóg twoich trwożne,
Bo błogosławion owoc kobiecego łona!

Światy kobiecych oczu! O, tonie jeziorne!
Pełne tajemnych cudów i skarbów ukrytych,
Pełne słów niezgadnionych, gdzieś na dnie wyrytych,
O, oczy, tak wymowne w godziny wieczorne!



[ 107 ]W DRODZE.



[ 109 ]ŚLEPIEC SPĘTANY.

Chociaż nie widzę Ciebie, czuję Cię zawsze przy sobie,
Lecz nie wiem, kim jesteś.
Czyś owem dobrem, miłosiernem bóstwem,
Co z bladych rąk na głowy nasze
Błogosławieństwo ukojenia zlewa
I niesie w pusty ugor naszej duszy
Dziwny kwiat lśniący uśmiechami słońca,
By mrok naszego smutku
Przepoił wiosny marzonej woniami;
Czyli też jesteś ową ciemną mocą,
Co z najtajniejszych skrytek naszych dusz
O północy głuchej, bezgwiezdnej,
Wykrada blade perły i wątłych róż kwiaty,
I na ich miejsce rzuca kurz i plesń.

Słyszę twój szept
Cichy, jak szelest miesięcznych promieni,
Dzwoniących srebrnym pyłem swego blasku
W szklane, świetliste perły mieniącej się rosy...
Słyszę twój szept,
Pieszczący jako powiew wiosennego wiatru,
Gdy wśród dziewczęcych splotów zabłąkany,
Igra nad śnieżnem, nieskalanem czołem

[ 110 ]

I na złotych strunach włosów
Wygrywa mdlejącą melodyę,
Wonną melodyę słodkich pocałunków,
Słyszę twój szept
I rozumiem twe słowa, choć są takie dziwne.
Mówią mi one, że skrzydłom sokolim
Śmieje się jasny szlak podniebnych lotów,
Że tam w oddali na serca stęsknione
Czeka bezbrzeże rozzłoconych światów,
Gdzie każda dumna myśl, szał każdy górny
Gwiazdą ziszczenia zawisa nad czołem,
Gdzie woń zwycięska róż i blask dyamentów
Grający złotą fanfarę objawień,
Wiążą się w wielką wspaniałą melodyę,
Co jest harmonią szczęścia bóstw słonecznych.

O, zmilknij! Stłum swój szept!
Nie mów o drodze do światów wyśnionych!
Wszakże w dniu moich urodzin
Bezlitośnie wyłupiono mi oczy
I odtąd tłoczy wieczna noc moje źrenice
Ołowianymi palcami ślepoty!
Nie mów o drodze do światów wyśnionych!
Bo zanim stopy me stąpać umiały,
Spętano nogi me kajdan żelazem!
Nie mów o drodze do światów wyśnionych!

Jeśliś jest ową ciemną mocą,
Co z najtajniejszych skrytek naszych dusz

[ 111 ]

O północy głuchej, bezgwiezdnej,
Wykrada blade perły i wątłych róż kwiaty,
I na ich miejsce rzuca kurz i pleśń;
Jeśli cierpienie moje
Uśmiechem złej radości twarz twoją wykrzywia,
Nie hamuj swego gniewu, ani złości!
Mam jeszcze złotych marzeń niespętane ptaki,
Które o cichej godzinie zmierzchów wieczornych
Lecą w dal siną żórawianym kluczem
I zawisnąwszy pod niebem,
Patrzą w dal oną, o której mi prawisz,
I powracają kiedy sen mnie zmorzy
I przyniesione nowiny mi gwarzą...
Weź moje wolne ptaki i nałóż im więzy,
Może dopełni się miara tych ofiar,
Któremi okupić mam ciszę.

Lecz jeśliś owem dobrem, miłosiernem bóstwem,
Co z bladych rąk na głowy nasze
Błogosławieństwo ukojenia zlewa
I niesie w pusty ugor naszej duszy
Dziwny kwiat, lśniący uśmiechami słońca,
By mrok naszego smutku
Przepoił wiosny marzonej woniami;
Zarzuć me piersi, me czoło, me usta
Pękiem śnieżystych róż, lilij, tuberoz,
Które odurzającą zabijają wonią.
A gdy z ich duszą ma dusza uleci,
Rzuć je na fale tej ogromnej rzeki,

[ 112 ]

Której nie widzę,
Lecz którą słyszę wśród bezsennych nocy,
Jak szumi dziwnym tajemnym językiem.
Rzuć je na miękkie, chłodne tonie,
A na nich ciało me złóż jak na marach.
Wtedy choć stopy me będą spętane,
Popłynę cicho w królestwo rozświtów,
Gdzie mnie ostatni smutek człowieczy odbieży.



[ 113 ]SZARA SPĘKANA ZIEMIA...

Szara, spękana ziemia, ugor zjałowiały,
Poszarpany pustymi wyschłych wód koryty.
W górze chmur brudna płachta skłon zasnuła cały,
Mglisty przestwór w znużenia chory sen spowity,
Pustka równa, ni drzewa, wzgórza ani skały,
Oko nie może lecieć w górę w dumne szczyty —
Monotonia, a w dali nuda pełznie skrycie,
Wlokąc za sobą rozpacz: Oto nasze życie;

Życie, które dziewiczych puszcz spragnionej duszy
Daje miejsce przy lichej, w piasku wzrosłej trawce.
A tęsknocie miast słońca, co blaskiem skier prószy,
Mosiężny krąg, jak dzieciom, rzuca ku zabawce —
Życie, co spacza myśli w nędzny płód ropuszy,
Myśli chcące w dal szumieć, jak orły-latawce —
Życie, co wszystkie węzły tak pięknie rozplata:
Tragedye śmiesznie, smutno zaś komedye świata.

Tak często dusza w smutku pogrąża się cienie,
Żeśmy próżno tak długo czekali w boleści

[ 114 ]

Na jakiś piorun z nieba, złote objawienie...
A może nic nie przyjdzie? Wszak przyjścia nie wieści
Żadne proroctwo, żaden głos w puszczy... Milczenie.
Wszystko głuche i ciemne, bez związku, bez treści
I rozpacz młotem w posąg twej wiary uderza,
I czujesz jak się w sercu twem pustka rozszerza.

Wtedy każ milczeć ustom, co złorzeczyć skore,
I wejdź w podziemie duszy, gdzie śpią twe rozpacze.
Wdziej szary płaszcz żebraczy, na czoło pokorę
I kładź kolejno dłonie na smutki, na płacze,
jakby na bladych dzieci głowy jasne, chore,
Patrz im w oczy, gdzie trawią się smętki tułacze,
Popatrz na wszystkie kwiaty zdeptane w popiele
A ukorzysz się wtedy, bo zrozumiesz wiele.

Zrozumiesz, że są w duszy głębie i otchłanie,
Lecz oko nie przebije ich pomrocznej fali,
A choć tam pusto, ciemno, przeczuć głuche wianie
Przynosi o północy echo kroków zdali...
Snadź idzie ktoś z bezkresów; a kiedy już stanie
U progu twojej duszy, słońce ci zapali,
Że przejrzy cienie wszystkich głębin wzrok twój wolny.
Głębie istnieją, choć tyś ich pojąć niezdolny.

A za głębią królestwo, gdzie wielki bóg władnie,
Nienazwany, co wielkość wlał w błękit i morze,
Co wieje tchem tajemnych gróz w przepaściach na dnie,
Co mieści dusze nasze, gwiazdy, noc i zorze,

[ 115 ]

Bóg, który na twej duszy jasną rękę kładnie,
Kiedy sen cichą nocą czuwanie twe zmoże,
Co wiedzie cię tajemnym i nieznanym lotem,
Skąd, dokąd i dlaczego? On jeden wie o tem.

Zrozumiesz, że daremny jest trud i mozoła,
By grzmiących fal pęd zmienić zaporą swych dłoni;
Że próżno gniewnym buntem pochmurnego czoła
Stawać na opak torom, któremi świat goni.
Wstrzymaj wóz w pędzie — rękę zgruchocą ci koła,
A przecie lecą tylko marną siłą koni!
I jak chcesz wstrzymać losów swych wóz, który żenie
W nieznaną i tajemną oddal Przeznaczenie?



[ 116 ]W UŚPIENIU.

Nie może dusza moja zbudzić się z uśpienia.
Tak ciężko przez sen wzdycha, jak dziewczyna
 chora,
Kiedy jej tłoczy wątłą pierś dławiąca zmora...
Nie może dusza moja zbudzić się z uśpienia.
Wkrąg jej cichego łoża ktoś tajemnie kroczy
I trucizn czad rozwiewa z kadzielnic milczenia
I schyla się nad śpiącą, słucha jej oddechu,
A gdy się niespokojna poruszy, w pośpiechu
Silniej powieki ciężkie ciśnie jej na oczy.

Tak długo w smutku czekam już na jej ocknięcie,
By mi odkryła swoją głąb i tajemnicę,
Bym ujrzał to, co widzieć spragnione źrenice...
Tak długo w smutku czekam już na jej ocknięcie,
By z dni, co płyną, plon mi zebrała. Z zamroczy
Żadne jej moje zbudzić nie może zaklęcie,
Bo ją uśpiła jakaś moc, zło bez nazwiska,
Co budzącej się oczy znów do snu zaciska...
Duszę mą jakieś oczy urzekły, złe oczy...



[ 117 ]ZDA MI SIĘ...

Zda mi się, że me życie w swojej treści całej
Jest jak wsród lasów śpiące jeziora zwierciadło,
Gdzie nawet w chwili, kiedy zmierzchy je owiały,
Nie przychodzi mej duszy trwożliwe widziadło
Odbijać w szybie wody swej piersi śnieg biały
I gdzie nigdy uśmiechem tajemnym nie padło
Jego oblicze blade, zamyślone, ciche.
Nie schodzisz nad jezioro me rusałko, Psyche!

W tłum, co przez życie smutny i znużony kroczy,
W tłum obcy mi poszedłem przepełny tęsknoty,
Nie bacząc, kędy twarda droga moja zboczy.
I szukałem swej duszy, nieznanej istoty,
By spojrzeć jej w głębokie, tajemnicze oczy,
Dla chwiejnych zwątpień znaleść pewności znak złoty
I nową zdobyć iskrę dla tego, co zgasło,
Choć nie wiedziałem, jakie zatrzyma ją hasło.

A miast niej, przyszły z tłumu smutki, co mię dręczą,
Smutki, co przyleciały skadś, nie z mojej duszy.
Przyszły jak osy ciche i kłują i męczą,
Przyszły wsród ciemnej, nocnej, obumarłej głuszy,

[ 118 ]

Gdzieś z chat zwalonych, skrytych w mroków tkań
 pajęczą
I biczują mię gniewnie srogiemi katuszy,
Niosą okrutne strasznych cierpień nieukoje
Mary smutku bolesne, cierpkie, a nie moje.

Przyszły tułacze widma do mej piersi w gości;
Skryłem je w tchnień mych cieple, jak w wiosennej
 chmurze,
I ukochawszy smutki za czar ich piękności,
Posągi wystawiłem im na Cierpień Górze.
Największy posąg wniosłem smutkowi miłości
Mojej, którą wykułem w snów białym marmurze,
I odtąd umaiwszy je w róż wonne kwiecie,
Żyłem wśród nich zamknięty, lecz nie w swoim świecie.

Вo brakło mi mej duszy, siostry i władczyni,
I do niej wyciągają się tęskne ramiona;
A nieznam drogi do jej wyniosłej świątyni,
Gdzie króluje lazurem ciszy otoczona
I czeka, aż zbłąkany wśród szarej pustyni
Przyjdę do Niej ukoić serce u Jej łona
I ujrzę skarb, co w głębin mych skryty ciemnice,
A dla którego dzisiaj ślepe me źrenice.

Nie znam drogi. Lecz wiem, że jest gdzieś, choć nieblisko,
Losem dana piastunka, co mi towarzyszy
Na wszystkich drogach życia. Była nad kołyską
Przy mnie i odtąd zawsze widzi mię i słyszy,

[ 119 ]

Choć mieszka gdzieś, gdzie borów głuche uroczysko
Drzemie pośród pomroków sennej, chłodnej ciszy.
Zna rozdroże, gdziem niegdyś wziął rozbrat z mą duszą.
Dziś do duszy mej dłonie jej zawieść mnie muszą.

Wiem: przyjdzie sama po mnie. Może w zmierzchu
 chwili,
Kiedy sen na mnie spadnie, gdy jak dziecko zasnę;
Może w bezsennej nocy, gdy ból się przesili,
Gdy w beznadziejnem łkaniu skrwawię piersi własne;
Może gdy serce kielich rozpaczy wychyli
I w wściekłym szale gniewnie gromy ciśnie jasne
W wszystkie posągi białe i we wszystkie mary,
Co zasłaniają drogę ku niej za bezmiary.

I choć jam dziś nędzniejszy nad wszystkich nędzarzy,
Czekam w tęsknocie serca i w czoła pokorze.
Wszystko, co we mnie ciche i dobre, co marzy
О pięknie, co wpatrzone w głąb, jak w ciemne morze,
Gromadzę, aby duszy, gdy dla mych ołtarzy
Zstąpi święta, dar złożyć na jej przyjście boże.
Zbieram skarby, choć biedne, aby przed obliczem
Mojego bóstwa stanąć godnie, a nie z niczem.



[ 120 ]POWRÓT.

Co cię przywiodło ku mnie, orszaku tułaczy?
Biedni! Skulony grzbiet wasz, uznojone skronie.
Prochem gościńców łachman zbrudzony żebraczy,
Zgarbieni, wyciągacie ku mnie chude dłonie...

„Przychodzimy po prośbie bezdomni nędzarze...
„Przyszliśmy cię przebłagać! Patrz, jaka pokora
„Naszych czół”... Zda się, znane mi są wasze twarze,
Ale inne, dumniejsze jakieś były wczora...

„Jesteśmy sny królewskie, twe wielkie pragnienia,
„Któreś wygnał bezmyślnej chwili niską złością...
„Żebrzemy... przyjm nas znowu!... W prochy poniżenia

„Padamy na kolana z błaganiem i łzami”...
Na Boga! nie klękajcie przed moją nicością,
Bom niegodzien z stóp waszych pył zmiatać ustami!



[ 121 ]ODRZUĆMYŻ RAZ...

Odrzućmyż raz tę głupią dla życia pogardę,
Którą się otaczamy jak żebrak purpurą.
Niosąc naszej codziennej doli jarzmo twarde,
Czoła skrywamy w dumy wyniosłość ponurą.
Pięknie nam w własnych oczach w roli bohatera,
Co gardzi wrogiem, chociaż zwyciężon umiera
Pod jego mieczem! Rzućmy tę dumę! To maska,
Pod którą niewolników tkwi uległość płaska.

Czujemy dłonie życia ponad głową naszą,
Co wciąż ku nam sięgają bezlitosną harpią.
Jeśli nam w duszy światło zabłyśnie — zagaszą,
Jeżeli zawonieje kwiat blady — wyszarpią,
Gdy fale myśli bite burz wściekłością grzmiącą,
Ułożą się spokojnie — fal spokój zamącą,
A my wśród nocy trwogi niemej jęcząc w męce,
Jak tchórze i służalce, całujem te ręce.

O, bo tak mało w duszy jest twojej, heloto,
Z buddyjskiego ascety, co kochał milczenie

[ 122 ]

Umarłych, głuchych pustyń i z wielką tęsknotą
Patrzał w otwartych grobów niezgłębione cienie
I kojącej siostrzycy, bladej dobrej Pani,
Śmierci pogodną swoją duszę składał w dani,
By spać w lotosów ciszy po ziemskich burz wirze:
A tyle z psa, co bity stopy panu liże.



[ 123 ]OGRÓD UŚPIONY...

Ogród uśpiony w blasku miesięcznego złota,
Nocą swe czarodziejskie otwiera mi wrota:
 
O, duszo moja! Tam zawieść cię pragnę,
W ten ogród cudów i skarbów zaklętych,
W świat, kędy tylko przez mgłę patrzeć wolno,
Przez mgłę przejrzystą, zwiewną;
W świat, który kocha tylko ten,
Kto wie czem sen jest głęboki,
Świetlany sen, sen w blasku miesiąca.
O, duszo moja! Stań się dzieckiem prostem,
 cichem,
Dzieckiem z jasnemi oczyma i sercem pogodnem,
Co wszędzie widzi piękno i dobro,
I w nieświadomym zachwycie
Wyciąga ręce do świata,
Bo wierzy,
Że wszystko dla jego dobra istnieje.
Duszo ma! Stań się dzieckiem z jasnemi oczyma,
A w ogród się cudny zawiodę,
W świat wiary dziecinnej w wszystko, co baśń
 prawi,
Że najlepszemi z bóstw, świetlane są bogunki,
Modrej nocy siostry jasnolice;

[ 124 ]

Że kwiaty są duszami dziewcząt,
Co umarły w marzeniu wśród tęsknicy zmierz-
 chów;
Że siedmiobarwne motyle mrą
Od pocałunków białych rusałek.
W ogród cię cudny powiodę,
W świat egzaltacyi naiwnej i szczerej
Dla rzeczy prostych a głębokich,
Egzaltacyi, co kocha kwiat drobny tak,
Jak nigdy żadna kobieta nie będzie kochana,
Egzaltacyi, co ustom każe całować liść zwiędły
Z rozczuleniem i łzami wdzięczności niezmiernej
Za to, że kochać go wolno.
W świat cię zawiodę zachwytu, ekstazy,
Bezgranicznego oddania
W wielkiej i świętej miłości
Dla wszystkiego, co przestwór pięknością wy-
 pełnia.

Lecz czar ociężałości sennej, zniewieściałej,
Więzi ciebie znużeniem niemocy omdlałej.

Przytłacza ciebie smutek doświadczenia starca,
Co przeżył wiele, syty rozczarowań
I syty próżni lichych, beztreściowych uciech,
I swoje zmysły, nudą znużenia bezwładne,
Wypieszcza szczupłą gamą subtelnych rozkoszy.
Więzi cię świat ów, co wysnuwa z siebie
Wykwintnych zbytków przepych wyrafinowany
Dla bezsilnie przeczulonych zmysłów,

[ 125 ]

Przeczulonych aż do obłędu;
Wysnuwa dziwne, tajemnicze,
Przyciszone modulacye mistycznego oratoryum
W głębokim mroku słyszane,
W pomroku barwnych okien gotyckich;
Snuje półtony woni przedziwnych,
Woni rozlewnej, upajającej gwoździków,
Woni róż pełnej, soczystej,
Co piersi rozpiera, nozdrza rozdyma,
Oczu pijanych powieki przymyka omdleniem,
Woni śmiertelnej tuberoz,
Co przejmującej słodyczy trucizną zabija
I oddech zapiera;
Woni bukietów
Więdnących na trumnie umarłej oblubienicy;
Woni rzadkich, wyszukanych,
Złączonych z zapachem kadzideł kościelnych,
Wznoszących się ze złotych trybularzy;
Snuje nuance zachodniej rozświetli
Zamierzchającej w akord barw tłumionych mro-
 kiem
Na szybie jeziora,
Pełnej zlewających się przejść i zmieszanych
 odcieni...
Więzi cię czar omdlenia wśród pieszczot prze-
 pychu,
A tam świat jasny, prosty a głęboki...
... Czyż nie masz... sił?...

O, duszo ma! Pójdź ze mną w ogrody świetliste!
O, obudź w sobie dziecię dobre, szczere, czyste!



[ 126 ]PSYCHE.

Psyche, dziewczyna czysta, cicha, biała
Ponad ruiną opuszczona stała,
Co mąci gruzem lecącym milczenie
I opowiada posępne zniszczenie.
Poszła szybami wód cieszyć źrenice,
Ale ujrzała zmącone krynice.
I poszła w senną, cienistą dąbrowę,
Wśród kwiatów gniazdo spotkała wężowe —
I przez samotne przechodząc drożyny,
Znalazła ciało umarłej dziewczyny.
Odtąd, gdy kwiaty rzucała na krosna,
Barwy ich łza jej ścierała żałosna;
Gdy na jezioro puściła swe łodzie,
By gonić wiotkie mgły po modrej wodzie,
Łza wpadłszy w fale, co lekką łódź niosła,
Jadem rdzy złote zgryzała jej wiosła;
Gdy tkała płótno na szatę weselną,
Smutki jej szyły koszulę śmiertelną.

Aż raz dziewczyna czysta, Psyche biała
Sioło spokojne, pogodne ujrzała,
Ludne chatami i gwarne w uciesze,

[ 127 ]

A wszędzie gniazda bocianie na strzesze;
Poszła szybami wód cieszyć źrenice
I zaglądnęła w przeczyste krynice,
I poszła w turnie, w górzyste oddale
I orle gniazdo spotkała na skale,
I przebiegając samotną drożynę,
Widzi w kochanka objęciach dziewczynę. —
Odtąd, gdy kwiaty rozrzuca na krosno,
Sny zakwitają cudownych barw wiosną;
A kiedy goni mgły po modrej wodzie,
Powiew przynagla do biegu jej łodzie.
Psyche zakuła pierś w puklerz ze złota,
Co smutkom zamknął do serca jej wrota
I tylko słońca skrom otworem stoi —
I nie rozbroi się, o, nie rozbroi!



[ 128 ]PRECZ ZMORO...

Precz zmoro, pani ciemna chmur, trosk i starości!
Łono twe było dla mnie łożem bezsenności
I jadem szept twój, co mi sen miał kłaść na oczy,
Że wszystko dłoń potworna, sroga życia tłoczy,
A jedno tylko życiu nie podlega: Śmierć!
 
Kiedyś mi zaród śmierci podała w kielichu,
Jakiś dobry duch świata zapłakał po cichu
I obudził w mej duszy śpiące niemowlęta,
Co ku mnie wyciagnęły swe drobne rączęta
I prośbą łkania rozkaz rzuciły mi: Żyj!

Precz zmoro! Żyć! Jam teraz nurkiem i w topieli
Błotnistej szukam perły, co duszę weseli
I jak złociste słońce sieje blask i świeci.
Tylko, co dobre, rodzi szczęście i blask nieci!
Śmierć jest nocą i mrokiem, a mroki są złem!

Żyć! Żyć! Chcę, aby łanów moich ziemia czarna
Rodziła kłosy bujne, ciężkie, pełne ziarna.

[ 129 ]

Więc rzucać mi potrzeba w łono roli płodne
Ziarno szlachetnych zbiorów, złote, siewu godne.
Tylko co dobre, siejbą jest szczęśliwych żniw.

I bogactwo niezmierne przyniosą mi żniwa,
Bogactwo, co skroń dumą szczęsnej mocy skrywa.
I będę miał promienne słońce za wezgłowie,
Duszą przepoję ciche błękitów pustkowie,
A cały wszechświat będzie wielkiem sercem mem!



[ 130 ]WŚRÓD CICHEJ NOCY.

Wśród cichej nocy idę z moją duszą
Przez śnieżne pola. W dal idziemy sami
Przez białe równie, senne bladą głuszą...
W górze niebiosa drżą srebrnie gwiazdami.

Tak cicho... cicho... Idziemy przez śniegi
W milczeniu, białą otuleni ciszą,
Hen, za mglistego nieboskłonu brzegi,
Kędy tak nisko srebrne gwiazdy wiszą.

Tak cicho... cicho... Wkoło bezkres pusty.
Idziem w nieznanej dali uroczysko...
Nic nas nie więzi... Idziemy pić usty
Jasna szczęśliwość gwiazd wiszących nisko.



[ 131 ]IDZIEMY.

Idziemy drogą kamienistą twardą
I bezsłoneczny mamy strop nad głową
I piorunowych chmur groźbę złowrogą
I usta śpiewne cichych modlitw mową,
Duszę miłością sinych dali hardą
I głazy ostre, krwawiące pod nogą.

Gdy głaz krwią twojej stopy się ubroczy,
Pomnij, że jeszcze są chorzy i ślepce,
Dla których nie lśni droga w Tajni Synaj.
Że ci czuć dano ból dróg, które depce
Orszak wybrańców, co samotnie kroczy,
Schyl skroń, ucałuj głaz, lecz nie przeklinaj.



[ 132 ]PUHAR MOJEGO SERCA.

O, jak ostrożnie niosę ciche serce moje,
O, z jak niezmierną trwogą niosę je przez życie!
Omijam drogę, którą torują przeboje,
Omijam strome ścieżki, gdzie grozi rozbicie!
Bo z takim trudem dałem mu ciszę ukojną,
Z takim trudem zdobyłem dla niego ostoję,
Przystań dla umęczonych milczącą, spokojną...
O, jak ostrożnie niosę ciche serce moje.

O, jak ostrożnie niosę mój puhar z kryształu,
O, jak z nim trwożnie stąpam wśród drogi mej cichej,
Zdala od uczt, gdzie pośród płomiennego szału
Biesiadnicy trącają w wezbrane kielichy!
Gorycz rysę pęknięcia wyżarła w nim wieczną,
A z takim trudem, długo, cierpliwie, pomału
Napełniałem go winem łez, mą krwią serdeczną...
O, jak ostrożnie niosę mój puhar z kryształu! —



[ 133 ]DUSZA



[ 135 ]WĘDRÓWKA.

W miesięcznych, sennych blasków rozświetli srebrzystej,
W milczeniu nocy wielkiej, bladej, uroczystej,
Doliną, kędy jezior rząd srebrnym łańcuchem
Błękitnieje i srebrzy się, trwożna, pobladła
Idzie ma dusza, zdjęta przerażeniem głuchem.
Chce spojrzeć w wód uśpionych głębokie zwierciadła,
Lecz ją odpycha jakaś trwoga tajemnicza...
A nigdy nie widziała swojego oblicza...

Roi nadgwiezdne loty, śni burze porywów
W dale pełne cudownych, niewidzianych dziwów,
Hej, w dale!... Lecz drży, czyli nie ujrzy tam w głębi,
Żе za słabe jej skrzydła... Cicho, trwożnie kroczy...
Nad toń zbliża się chwiejna... Lęk dreszczem ją ziębi...
Jeśli ujrzy — — Chce spojrzeć... Lecz odwraca oczy,
Mija wodę... ociąga się... wrócićby chciała...
I stoi niespokojna, niepewna, zwątpiała...

„O, duszo! Obudź śmiałość w zrozpaczonem łonie!
Stań i spojrzyj spokojnie w cichej wody tonie!
Вo wpierw cię widną stać się musi nicość własna,
Wpierw cię przerazić musi twoja nędzna małość,

[ 136 ]

By się zbudziła w tobie buntu burza jasna
I nieugiętą, butną dała ci zuchwałość
Nadać moc słabym skrzydłom i iść w mroki nocy
Szukać wielkości, dumy, potęgi i mocy!”



[ 137 ]LAS OPĘTANY.

Burzą wichrów, zbudzoną w gąszczy drzew splątanej,
Las zawył i wybuchnął z mrocznych swoich kuszczy.
Zahuczał gniewem, bolem, rozpętał orkany,
Jęczał rozpaczą dzikiej trwogi, przeczuwanej
Gdzieś w nieznanych ostępach niezgłębionej puszczy.

Zahuczał gniewem, targał w rozpaczy drzew szczyty
Obłędnem przerażeniem tajemnych swych kniei,
Grozą upiornej tajni w swem łonie ukrytej,
Kędy śpi lęk śmiertelny w noc czarną spowity.
Wył wstrząsany bezdennem łkaniem beznadziei.

Szarpał go strach i trwoga, co głębie najskrytsze
Zaległa, gdzie wiatr żaden wpaść się nie odważa
I nigdy zgniłych, czarnych wód z pleśni nie wytrze,
Kędy jakieś straszliwe oczy patrzą chytrze,
Od których włos siwieje i krew się zamraża.

Miotał się, wył i ryczał opętany, dziki
I smagał chmury mocą wściekłości napastną...
Nagle struchlał własnymi przerażony ryki,
Swej rozjuszonej trwogi bluźnierczymi krzyki...
Zmilkł kryjąc gniewy w swego wnętrza głąb przepastną.

[ 138 ]

Cofnął swe wichry w starych zatorów ostępy
I pierwszy raz gęstwiny swe zwichrzył tajemne
I wył jak tur zraniony, gdy go szarpią sępy,
Bo między swoich wnętrzy niezgadłemi kępy
Ujrzał rzeczy okropne, potworne, nikczemne!

Zmącił zielone pleśnie wód i ciemne gady
Wzniosły z nich łby ogromne, wstrętne i ohydne,
Toczyły wkoło wzrokiem pełnym złości, zdrady
I szyderczym chichotem szerzyły lęk blady,
Siejąc podłości niskiej podszepty bezwstydne.

W zapomnianych zapadlisk mrocznie tajemnicze
Rzucone, pnie leżały robactwem stoczone,
Zgniłe, zbutwiałe zwały kłód pasożytnicze
I trupiem cielskiem zioła stłoczyły lecznicze
Zmurszałym mchem i próchnem plugawem zgłuszone.

Las ryczał gniewem wstrętu, że w łonie swem kryje
Tyle nędznej ohydy; rwał drzewa z korzeniem,
Wzburzył wody, gdzie pleśnią tuczyły się żmije,
Wyrzucił je z koryta, wściekłością w nie bije
I w puch pni próchno rozniósł twardem uderzeniem!

I ujrzał taką grozę, że w trwóg bezotusze
Zahuczał przerażeniem i burzą oszalał! — —
— — A jam nie miał odwagi spojrzeć w swoje głusze
I czułem, jak czerwony wstyd pali mą duszę
I jakem w strasznej chwili tej karlał i malał.



[ 139 ]CITTÀ DOLENTE.

Widziałem gród boleści ciemny i ponury:
Żałobą czarnej nocy mroki nad nim płaczą.
W twardy pierścień go skuły szare, zimne mury,
Oblane wód umarłych bezbrzeżną rozpaczą.

Wszedłem weń z tchem zapartym grozą przerażenia.
Przedemną straszne pole dzikiego pogromu:
Przygniatająca cisza, bezduszność zniszczenia,
Zgruchotane granity i zwaliska złomu.

Wśród głazów leżą jakieś olbrzymie tytany.
Rwą się, wiją w męczarni... stal im pęta ręce,
W piersiach ich kipi głucho szał zemstą wezbrany...
O zuchwałych porywach śnią niewolni jeńce.

I zbuntowani wznoszą w niebo butne skronie!
Nie chcą ulec i wściekłość w ich oczach się żarzy!
Prężą barki, ramiona, krwawią o stal dłonie!
Żądzą odwetu krzyczy gniew ich ślepy, wraży!

Od ciał ich, tarzających się dziką wściekłością
Podrzutami wybuchu, dudnią głazy twarde!

[ 140 ]

Lecz przeznaczenie ciemną powala ich złością,
Ostatni cios zadając w piersi butą harde!

Wyczerpani, bezwładni leżą; ciężko dyszą,
Błyskają krwawym wzrokiem i ściskają pięście...
Noc przywala zwalczonych zrozpaczenia ciszą,
A sowiemi oczyma szydzi z nich nieszczęście...

Czasem patrzę, w ten męki gród, śpiący w pomroczy,
Długo, nieporuszenie i wtedy tajemnie
Ściskam pięść i mam wtedy obłąkane oczy,
Bo ten gród buntowników jarzmionych... jest we mnie.



[ 141 ]SAMOTNA NOC.

Jak rozpacz czarna, głucha noc dzisiaj na dworze
I tak strasznie samotne, puste moje łoże
Wśród opuszczonych, nagich ścian mojej komnaty.
Znam noce te, gdy człowiek próżno snu przyzywa
Dla oczu, w przerażeniu wpatrzonych gdzieś w światy
Upiornej zmory, która z dali uporczywa
Nadchodzi, wlokąc z sobą, złe moce przeznaczeń;
Znam gorączkowe noce przywidzeń, majaczeń,
Wśród których dusza w ciemne zbłądziwszy bezdroże
Od myśli swych o wieczność postarzeć się może,
Noce bezsennych czuwań, gdy zmysłów uwaga
Napięta do obłędu, choć trwoga ją gnębi,
Czeka, aż się wyłoni z niedojrzanej głębi,
Z niezbadanych, przepastnych toni własnej głuszy
Tajemnica odarta z szaty mroków, naga,
Tajemnica tajemnic, dusza własnej duszy
Pierwszy raz objawiona, nigdy nie widziana...

O, taka noc szaleństwem dzikiem opętana
Zaskoczyła mię dzisiaj, gdym smutków żałobą
Obezwładniony, kiedy lęk zimny mię grzebie
W grobie chorej, bezwładnej, znużonej niemocy.
Trwożę się dziś pozostać w swej izbie sam z sobą.

[ 142 ]

Sam jeden z sobą! Lękam się dzisiaj sam siebie!
Bo pośród osłupiałej przerażeniem nocy
Zagasło moje męstwo, zwiędły siły moje...
U drzwi mych stanął biały strach... O, jak się boję!
Bo czuję, że za chwilę, teraz... bladolica
Objawi mi się duszy mojej tajemnica...
Bo czuję, że w tej chwili nie mam dosyć siły,
Abym mógł spojrzeć w oczu jej ciemne bezdenie
I jej straszne, otchłanne wytrzymał spojrzenie,
A nie oszalał, ślepym obłędem opiły...
A jednak wiem, że oczy moje na nią padną,
I że w tej samej chwili lica me pobladną
I usłyszę wśród grozy, co w krąg legnie sina,
Jak z wieży Miasta Śmierci bije ma godzina...



[ 143 ]CZEKAŁEM MYŚLI ŻYCIA.

Czekałem myśli życia, co przyjść do mnie miała
Smutna wielkością swoją i wielka swym smutkiem.
Miała mi buchnąć złotem błyskawicy krótkiem
I schwytana mym wzrokiem, jak świszcząca strzała,

Uwięznąć w mojej głębi. Wiedziałem, że we śnie
Zwykła się zjawiać ludziom, kiedy nieprzytomni
Nie baczą, strażowania czujnego niepomni,
Jak zapłonie i zgasłszy już więcej nie wskrześnie.

Długo, niezłomnie stałem wytrwale na straży...
Aż znużonego zmorzył dziś nocą sen wraży...
Była... Przez sen słyszałem... Szumiała skrzydłami...

Oto po nocy dzikiej obłędnymi snami
Nikczemny, nędzny budzę się z rozpaczy szałem,
Że chwilę życia mego największą przespałem!



[ 144 ]PRZEWODNICZKA.

Idę z tobą przez ciemnych skał turnie... Wiatr miota
Zimnym deszczem... Drżę z trwogi... Тy mnie nie
 odpędzasz,
Bo wiesz, że ja — bezsilny, biedny, słaby nędzarz —
Na przewodniczkę swego wziąłem cię żywota...

Czyś duszą mą? Czyś moim niecofnionym losem...?
Wiedź mnie! Ominiem skały, lodowców gołoledź
I przepaści, gdzie serce musi łkać i boleć...
Przed rozbiciem ostrzeżesz mnie proroczym głosem...

Patrz! Otośmy przybyli na błędne rozstaje...
Jak tu straszno... jak dziko... Wiedź mnie w dal,
 w zacisze...
Noc schodzi i rozpaczne całunki rozdaje...

Zaciskasz usta... Przemów! Niech twój szept usłyszę...
Czemu błądzisz przed sobą rękami obiema?...
Przebóg! О, przewodniczko, tyś ślepa i niema!!



[ 145 ]DZIWACZNY TUM.

W męczarni twórczej, w bolu natężonej mocy
Trawiony dzikim ogniem, z obłąkanem czołem
W jeden kolos zlać chciałem nadludzkim mozołem
Kształty, barwy i dźwięki mych bezsennych nocy.

I niebywały jakiś kościół zbudowałem
Przygniatający groźną potęgą ogromu!
Wewnątrz wzniosłem cyklopie posagi, ze złomu
Olbrzymich brył wydarte mego dłuta szałem!

Na ścianach pędzlem snów swych wypisałem dzieje.
Tam męka ma w dziwacznych orgiach barw jaśnieje,
A z organów głos płynie moich pieśni ciemnych.

Kto tu wejdzie, nie pojmie tych dziwów tajemnych,
A ja, co znaczą, odkryć nikomu nie umiem,
Bo — twórca — mowy własnej duszy nie rozumiem!



[ 147 ]SNY О POTĘDZE



[ 149 ]SEN O MORZU.

Jest wielkość w cichych nocach! Wtedy sny olbrzymie
Roję i czuję dzikich, górnych tęsknot nawał,
Jakby huragan groźny w mojej piersi wstawał...
Śnię się królem — powtarzam swe królewskie imię.

Wtedy marzę ocean bezbrzeżny i ciemny,
Jak ciska się i fale wzburzone rozlewa
I spienioną pieśń chmurnej swej potęgi śpiewa,
Majestatem swych gniewów wspaniały, tajemny!

Wtedy śnię morze dumne, ogromne, szalone,
Wolne i niespętane, jak grzmi, piętrzy wały
I drze skały w dno wrosłe, brzeg oporny porze...

O, pośród takiej nocy wielkiej, jasnej, białej,
Gdy szumisz szczęściem własnej mocy upojone,
Hej! o czem ty śnić musisz, nieskończone morze!



[ 150 ]SEN O GÓRACH.

Widziałem we śnie ciemne, poszarpane turnie,
Szaleństwem gór spiętrzone zębate opoki.
Na dnach przepaści tajnia śpi spowita w mroki...
Są głębie niezbadane w nich, drzemiące chmurnie.

Stoją wirchy odarte, nagie. Jest w nich pycha,
Bo jest wielkość w nagości ich, siła granitu.
Spokój śpi niezmącony u głaźnego szczytu...
Wielkich jest godna tylko milczenia pieśń cicha.

Jest w nich potęga dzika, majestat wspaniały,
Co w swej dumie nie baczy na grzmiących burz szały,
Zapatrzony w swój ogrom, wsłuchany w swe głusze...

Śniłem ja siebie niegdyś potężnym mocarzem,
Zwycięzcą nad uśpionem w mej piersi złem wrażem
I zda mi się, żem widział w śnie swą wielką duszę...



[ 151 ]SEN NIEURODZONY.

Będę tworzył! Rozmachem szaleje mi ramię!
Hartownym młotem będzie mi piorun mej siły!
Oto szukam olbrzymiej, cyklopowej bryły,
By sen swój z ognia wcielić w marmuru odłamie...

Wybrałem ogrom skalny, głaz ginący w chmurze,
Krzyk potęgi zakrzepły w kamienną kolumnę...
Bo potrzeba kolosu na me dzieło dumne,
Bo sen mój chodzi w świetnej, królewskiej purpurze!

Wiem: nikły będzie w głazu skończoność odziany.
Nie w ciebie, karla bryło, zaklinać tytany!
Niema w świecie ogromu godnego mej mocy!

Cała ziemia na posąg mego snu za mała!...
Uśmiecham się wyniośle... dłoń spada wzdłuż ciała...
Hej! śnie nienarodzony, śnie mych wielkich nocy!...



[ 152 ]RZEŹBIARZ.

Mistrz uczuł w swojej piersi dech nieskończoności
Potężny, jak ocean, gdy się pianą zwełni.
Chciał wyrzucić z swej głębi moc życiowej pełni,
Której orkan wezbranej potęgi zazdrości.

I w głazie dłonie jego młodzieńca wykuły,
Który ludzi miał uczyć zwycięstw, dumy, chwały!
Posągu człon drgał każdy siłą napęczniały,
Szałem nadmiaru grały w nim wszystkie muskuły.

A ten, co pierwszy ujrzał boskość w mistrza tworze,
Padł na twarz zatrwożony, szepcąc ciche modły:
„W proch przed tobą mocarze niech padną najpierwsi!”

Mistrz zmarszczył brwi, odtrącił zgiętego w pokorze
I widząc, jak moc rzuca siew słabości podłej,
Młotem strzaskał posągu granitowe piersi!...



[ 153 ]JA — WYŚNIONY.

Wyolbrzymiałem w bezmiar! Мoc pierś mi przenika!
Stopy wsparłem o ziemię, co wobec mnie małą,
Drobną się zdaje kulą. Ogromne me ciało
Równowagę wciąż chwyta gibkim ruchem żbika.

Stoję wielki, olbrzymi, nagi, cyklopowy,
Jak posąg na cokole... Wkrąg mnie światy gonią...
Zagarniam złote gwiazdy, jak motyle dłonią...
Jak wino, szał się we mnie pieni dyonizowy!

Sprawia mi radość przeciw wytyczonym drogom
Ciskać światy na przekór starczym, dawnym bogom!
Zuchwały śmiech mój szumi, jak potok spieniony!

Stopy me toną w kwiatach ziemi. Na skroń bladą
Gwiazdy całunki tajni zwierzonych mi kładą...
Jestem wielki — Bóg pjanem weselem szalony!



[ 154 ]MOCARZ.

W kryształowej komnacie, na tygrysich skórach
Leżę odziany w przepych miękkich, wschodnich tkanin,
Ja, bałwochwalca życia, potęgi — poganin —
Król rozkochany w słońcu, kwiatach i marmurach.
 
Podnoszę do ust czarę w ametyście rżniętą,
Piję na cześć mej mocy, na jej wieczne trwanie!
Jeden mój ruch niedbały, a świat nowy wstanie!
Wezbrane życie święci we mnie wieczne święto!

Niema na świecie rzeczy pragnionej przezemnie.
Mam wszystko... Pono są gdzieś ludzie, co tajemnie
Trawią się żarem tęsknot... Hej, zwołać ich, raby!

Szczęśliwy stać się musi każdy nędzarz słaby!
Dam im złoto, klejnoty, kosztowne kobierce
I serce moje, wielkie, dobre moje serce!



[ 156 ]NADMIAR.

Dusza moja to puhar, co złoto swej treści
Przelewa rozpienionym, wezbranym nadmiarem.
Dusza moja, to wulkan, co ledwo pomieści
Lawę prącą swą uwięź pożarnym oparem.

Boska to gra — żywioły trzymać na obroży,
Rozhukanych szaleństwem rumaków być panem,
Chwycić burzę za włosy, spętać — niech się korzy!
I władać, jak igraszką, grzmiącym oceanem!

Tylko słaby doświadcza czynem swego władztwa.
Zbyt wielka jest potęga ma i me bogactwa!
Dla ogromu mej mocy w czynie ujścia niema.

Boska to gra — czuć siły niespożyte, wieczne,
Jak snem bezczynu w ciszy śpią bezużyteczne
Pod wolą mą, co silną dłoń nad niemi trzyma!



[ 157 ]GRA.

Z fantazyą, z rozhukanem szaleństwem junaczem,
W pogardzie niebezpieczeństw drwiącej rzucam kości
Z przeznaczeniem swem, chytrym i fałszywym graczem,
O całe moje życie, o los mej przyszłości.

Wróg mój drży niepewnością blady i na stawkę
Kładzie błahe korzyści obietnicy marnej,
A ja z szyderstwem zimnem patrzę na zabawkę
Nadmiaru swojej siły i buty bezkarnej.

Lekkomyślnie swe skarby stawiam i ze sfory
Wierne psy — wichry moje, lotne białozory
I władce moich stepów, płomienne bachmaty.

Bo rzut mój musi znakiem wygranej bogatej
Paść dla mnie, a dla niego sromem stratnej klęski
I w twarz mu tryumfalnie cisnę śmiech zwycięski.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false