Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/254

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

Nim na kamień łza upadnie,
Dłoń uchwyci ją anioła
I stłumionych jęków skrytość
Półlitośne zdradzą echa.
Piekło nie zna, co jest litość,
Piekło nie zna, co pociecha.
Śmiech wściekłości, śmiech rozpaczy
Niech się z nami złączy w chóry,
Niech obije się o chmury
I o ziemię się zahaczy!
Śmiech szyderczy, co roztrąca
Wszystko piękne, wielkie, święte,
Wydrze czucie z serc tysiąca
I rachuby na nich wznosi,
Posągi zimne, przeklęte —
Ten się z nami niechaj brata
I swój tryumf z dumą głosi
I zaleje okrąg świata!

Jak tu miękko — jak wesoło!
Na wirowej grzbiecie chmury
Zwiedzim sobie świat wokoło,
A puszczyków, sępów chóry
Przygrywają nam wesoło:
Harrauh rahu, harrauh rahu!

Słyszysz, jak ta ziemi bryła
Naszej wzywa znów opieki?...
Tajemnicza, widać, siła
Z nami wiąże ją na wieki. —
Bo też dziwne ludzkie plemie ...
Cięży jemu szczęścia brzemie;
Próżno anielskimi tony
Miłość ich do siebie wzywa,
Próżno wieszczów głos natchniony
Niebios tajnie im odkrywa
I zasłonę ideału
Roztrąca skrzydłem zapału.