Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/154

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
RYTYGIER.

 Żaden z nich nie patrzy na nas, wszystkich oczy obróciły się ku Biskupowi i kapłanom jego.

(Wojewodowie nadchodzą i każden siada pod kopcem na pługu swoim, miecz wetknąwszy w ziemię).
CHÓR LUDU.

 Witajcie, witajcie, Hospodyny[1] miłe, a jeśli się godzi, prosim was poważnych i mężnych, zapytajcie tych ludzi, poco przybyli i czego żądają?

ŻELISLAW.

 Na to zesłała nas córa Krakusa, miła bogom Wanda, bądźcie spokojni!

HARDYMIR.

 Uciszcie się! Alboż nie widzicie, że starzec, kapiący od złota, wzniósł krzyż oburącz i o posłuchanie prosi?

RYTYGIER.

 Gdyby człowiek jeden, umilkli na równinie, po widnokrąg umilkli na wzgórzach!

HAMDER.

 Jak tysiące, ozwą się od widnokręgu, kiedy Biskup skończy!

BISKUP.

 Męże słowiańskiego plemienia, wybrane wojewody z narodu Polanów, słuchajcie słów moich, jako przystało na was, głośnych między postronnemi z mądrej rady i opatrznej myśli nad ludem waszym!
 Przybyliśmy od zachodu, by wam przynieść dobrą nowinę, by wam opowiedzieć słowo miłości i zbawienia.

ŻELISLAW.

 Starcowi ja, starzec starców narodu mojego, odpowiem. Twarzy twojej widzieć nie mogę, bo od dni

  1. Hospodyn — pan.