Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/149

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

lonych siedzące wojewody, a pośrodku nich stała królowa w białych szatach, Wanda.

KILKA GŁOSÓW.

 Wanda tak blizko?

GÓRAL.

 Ona sama, przez ogniany i wiatrany[1]! znamci ją dobrze — przecież już jeden syn mojego wojewody zapatrzył się na nią i odtąd skacze i śpiewa, jakby mu słonko w sam upał żniw czaszkę przepaliło — a drugi, Hardymir, dzielny wódz nasz, znać tego samego pragnie, bo i teraz jeszcze przechodząc spojrzę, aż tu on siedzi, cały ku niej podany, z wytężonemi oczyma, z wyciągniętą szyją. Nie mówię, gdyby przynajmniej twarz jej mógł był widzieć — ale nie — bo ona pod długą zasłoną się kryła i głos jej tylko z daleka powiewał.

INNY Z LUDU.

 Mało ludzi twarz jej oglądało.

BISKUP.

 Dominus vobiscum.

CHÓR RYCERZY.

 Et cum spiritu tuo!

(Rytyger i Hamder z spuszczonemi przyłbicami wychodzą z szopy).
RYTYGIER.

 Niecierpliwość na czarny węgiel spali krew moją — tyś taki spokojny ,Hamderze?

HAMDER.

 Skończyło się długie tułactwo, stoję wobec ludu mego. Kiedy koronę włożę na skronie, jak ptak lekkim się stanę; a gdyby wprzódy śmierć, gdyby... to jeszcze lekszym, bracie. Zatem dobrze mi jest.

  1. Ogniany i wiatrany — duchy ognia i wiatru.