Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/166

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
DZIENNIK.





Sallanches[1], 2 sierpnia 1830, 9 wieczorem.
Terasa oberży naprzeciw Mont-Blanc.

 Wyjechaliśmy z Genewy rano i wkrótce straciliśmy ją z oczu. Wstąpiliśmy w szyję górską, gdzie Arwa toczy swe wody w zwojach srebrnych; piękny był widok fal połyskliwych między ciemnymi, majestatycznymi brzegami, pokrytymi zielenią, tonącą w cieniu. W miarę jak postępowaliśmy, kraina stawała się dzikszą i bardziej ponurą. Ogromne masy światła zmieszane z wielkiemi masami ciemności unosiły się wyżej i niżej, ze wszystkich stron. Dość było jednego obłoku, aby naraz ze setek spadły świecące dyademy; i dość było jednego podmuchu wiatru, aby im zwrócić korony, utkane z promieni słońca.

 Cokolwiek mnie otaczało, wielkie było; we wszystkiem coś poważnego, nakazującego szacunek. Tu szczątki skał można byłoby wziąć za ruiny jakiegoś zamku, w którym niegdyś kruszono kopie i rozdawano korony. Tam, wśród przestrzeni szczyt samotny wznosił się, jakby wezwanie, rzucone przez ziemię palącemu słońcu, które go zalewało potokiem promieni. Dalej, ze szczytu rzucała się srebrzysta kaskada, dźwięcząca, harmonijna, rozbijając się na tysiące pereł, jak wstęga mgły ginęła między rozpadlinami, a potem nagle ukazywała się jak snop światła, lub jak płynna błyskawica sunąca wężem z wyżyny na wyżynę, a później jeszcze rozpryski-

  1. Sallanches (cz. Salansz) miejscowość szwajcarska.