Gwiazda (Krasiński, 1912)

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Gwiazda
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tom VI
Download as: Pobierz Cały tom VI jako ePub Pobierz Cały tom VI jako PDF Pobierz Cały tom VI jako MOBI
Indeks stron
[ 63 ]
GWIAZDA.
──────
Poland! o’er which the avenging Angel pass’d
But left thee as he found thee, still a waste,
Forgetting all thy still enduring claim,
Thy lotted people and extinguish’d name.
[1]

 Od czasu do czasu ginie gwiazda, na niebiesiech. Widać jej blask przez wieki całe; później przychodzi chwila, kiedy oko napróżno szuka jej między towarzyszkami; stoczyła się w przepaść, pociągając za sobą jedną myśl Bożą. Posłuchajcie historyi jednej z takich gwiazd; nie będzie długa, bo bieg jej zawsze kierował się ku przepaści. Nie jest dawna, bo przed chwilą zaledwo zgasły jej promienie; sami uważaliście jej bieg awanturniczy, gdy jako meteor chwili przebiegała błękit, słaba, jak szczątek potężnego globu rozpryśniętego niegdyś w przestrzeni, piękna, jak nowy świat w dniu swych narodzin, a przeznaczona przecież na zgubę, już wtedy, kiedy ci co ją podziwiali, mieli ją za jutrzenkę. W przelotnym jej biegu witaliście ją jako kolebkę światła, a była tylko trumną.
 Lecz bylibyśmy niewdzięczni, gdybyśmy zapomnieli tak rychło o tem świetle, co tyle życia rzuciło nam w duszę i oczom naszym mówić, się zdawało o powstaniu nowego słońca, aż stare planety pobladły z wściekłości i wstydu.
[ 64 ] Było to podczas pięknej nocy jesiennej, gdy gwiazda ta pojawiła się po raz pierwszy. Jej drżące promienie wróżyły słabość i litowali się wszyscy nad tem dziecięciem niebios, bo droga jej najeżona była ogromnymi globami, zbielałymi szkopułami wpośród drogi mlecznej, zimnemi mgławicami, wreszcie temi planetami z ołowiu i z krwi, które ciągną wiecznie, najbliżej naszej głowy. A wszyscy mówili, jedni ze łzami, inni z uśmiechem wzgardliwym: „Co pocznie ten szczątek rozbitego świata wśród legionów bez końca, na tem sklepieniu ze spiżu?“ Lecz wkrótce błyskawice świetności, rzuty płomienia, zmusiły wszystkich do milczenia; lub też szeptano tylko z cicha: „To młody kometa.“
 Tak, był to młody kometa z rozpuszczonym warkoczem, płomienny, nieposkromiony, rozkiełznany; rzucił się z jednego końca niebios na drugi, nie licząc swoich lat biegu, nie bacząc na miryady przeszkód, widząc, wielbiąc tylko swój cel, dążąc ku swoim zadaniom.
 Chociaż tak piękny i młody, nie pociągnął nikogo za sobą; żaden towarzysz nie poprzedzał go, żaden nie poszedł za nim. Jeden, w milczeniu płynął bokiem, niknąc w kłębach iskier miotanych; drudzy dalsi tężeli w swej obojętności w obawie, by nie naruszyć równowagi świata tak bardzo starego. Lecz byli tacy co biegli na jego spotkanie i masę swą mu przeciwstawiali. Nie zatrzymał się wcale, lecz pędząc naprzód, przechodził ponad nich, lub zepchnął niżej. Leciał, leciał ciągle, pokładając ufność w swoim aniele stróżu, w swoim Bogu, który go stworzył, odwołując się niekiedy swymi promieńmi złotymi do reszty niebios; ale reszta niebios nieruchoma, zapomniała swych niebieskich przeznaczeń.
 Wówczas zatrzymał się, jakby dla nabrania oddechu; a było to, aby umrzeć. Kołysząc się w najczystszej przestrzeni, nie cofnął się przed lawiną [ 65 ]ciemnych gwiazd, które ze wszystkich stron się zerwały, aby rzucić się nań. Ostatnie jego promienie były blade, a krwawe, wybuchały jednak chwilami jasnością, olśniewającą nam oczy i duszą wstrząsały. Później ujrzeliśmy walkę olbrzymią; niby obłok krwi i ognia rozciągał się na horyzoncie, a kiedy się rozwiał, napróżno szukaliśmy wzrokiem młodego męczennika niebios.
 Gdzie jest? Gdzież jest teraz Gwiazda naszej miłości, Gwiazda naszego upojenia? Czy nam się śniło jedynie jej światło, czy też naprawdę błyszczało nad nami? Kto wskaże drogę, którą poszła w swem utrapieniu, gdy jej promienie już zbladły? Masa opuszczona, bez życia, bez gorąca, bez promieni, czy spadła na zawsze na wybrzeża dalekie, czy może szczątki jej rozsypały się, jak ziarnka piasku i nie złączą się nigdy?
 Nie! Bogu sprawiedliwemu i mścicielowi nie wyrządzajmy zniewagi! Jeśli z wysokości tronu swojego zezwolił na zaćmienie, nie zezwoli nigdy na unicestwienie, i pewnego dnia, na widnokręgu ujrzymy znowu wyłaniający się świat zaginiony; po wielu nocach udręczeń i żalów, zobaczymy wracającą z drogi ciężkiej, dalekiej, nieznanej, odbytej w ciemności i wśród bolów tysięcy. Ale wówczas, rozwiawszy swą grzywę promienną, jak rumak rzucający się w walkę, pójdzie do boju i zwycięży. A które przemoże gwiazdy, wszystkie w oczu naszych w wieczną przepaść się pogrążą!


────────





Przypisy[edit]

  1. Polsko, nad którą przeszedł anioł mściwy,
    Lecz zostawił cię, jak cię znalazł, pustynią;
    Zapominając całego twego trwającego wciąż wołania
    O twym rozdzielonym ludzie i wytartem imieniu.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false