Dziennik umierającego

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Dziennik umierającego
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tom VI
Download as: Pobierz Cały tom VI jako ePub Pobierz Cały tom VI jako PDF Pobierz Cały tom VI jako MOBI
Indeks stron
[ 22 ]
DZIENNIK UMIERAJĄCEGO.
──────
24—25 października 1830. Genewa..

 Łoże umierającego przyjaciela! To słowo pełne jest dla mnie wspomnień rozdzierających. Pamiętam go jeszcze rozciągniętego bez sił, zżółkłego całkiem i słabym głosem mówiącego do mnie, aby uspokoić me łkania: „Och, wierz mi, suchoty to śmierć bardzo łagodna.“ Widziałem wiele zgonów, lecz ten miał w sobie coś tak niezwykłego, że nie zapomnę go nigdy. Byłoby trudno to opisać, lecz kto to widział, jak ja widziałem, odczułby tak samo. „Znajdziesz w tym biurku list pod twoim adresem, przez miłość dla mnie, przeczytasz go“, były jego ostatnie słowa; i łza jedyna spadła z gasnących oczu, jak gdyby żałował tylko jeden przedmiot na ziemi. Potem umarł. Dlaczego ręka moja drży, kreśląc to słowo? Śmierć nie jest-że rzeczą zwykłą, codzienną? Ale, powtarzam, te chwile ostatnie miały piętno, sobie tylko właściwe; tak jak rysy jego, rozkładając się miały w sobie coś jeszcze różnego od innych. Nie mogłem pójść za jego trumną, lecz kiedy dźwięk dzwonów ogłosił mi wejście jego do kościoła, przeczytałem jego list, i by lepiej zachować w pamięci, przepisałem następujące ustępy. Reszta znalazła grób w mojem sercu:
 „Kiedy uczułem, że zbliża się koniec, wziąłem pióro do ręki, aby przedłużyć me życie w pamięci twojej. Jest to jedyna nieśmiertelność, na którą mogę liczyć, chociaż będę dość szczery, aby wyznać, że ze wszystkich sił duszy pragnę innej. Powiedziano mi, że mam jeszcze kilka miesięcy życia. Spróbuję [ 23 ] [ 25 ]pisać dziennik, jestem bowiem zbyt słaby, aby wszystko odrazu napisać. Ty jeden powinieneś wiedzieć przyczynę mojej choroby: co do innych, mało mię to obchodzi, czy jej się domyślają, lub nie. Kochałem nazbyt namiętnie i dusza moja była zbyt płomienna jak na me słabe ciało. Ta miłość przerwała wszystkie struny mojego istnienia. Z początku powiedziałem sobie: „Oto nakoniec jestem szczęśliwy“; i jakiś czas naprawdę nim byłem. Lecz później zdradzone uczucia moje spadły całym ciężarem z wysokości, na którą je wzniosłem, i miażdżą mi serce. Nie mogłem ciosu wytrzymać.
 „25 lipca. — Dzisiaj rocznica, kiedy byłem z nią na górze helweckiej. Niebo było tak modre, powietrze tak ciche! Czyż mogłem pomyśleć wówczas, że powie kiedyś: „Mam dosyć jego miłości!“ Och, jak chwile szczęścia uchodzą szybko, podczas gdy cierpienie zdaje się przedłużać bez końca!...
 Skała, kończyła się ostro; zaledwie było dość miejsca dla jej stopy drobnej; chciała koniecznie z góry zajrzeć w przepaść. Podtrzymywałem ją na wątłym stosie kamieni, który drżał pod nią. Ach, ile uroku miała ta chwila! jeszcze w agonii dodaje mi siły. Ja sam tylko byłem w tej chwili jedynym jej obrońcą wobec przepaści, w której wzrok jej tonął. Śmierć była tuż przy niej, a ja między niemi stawiałem zaporę z miłości. Potem skoczyła lekko na platformę, skąd ją podtrzymywałem i podziękowała mi. Słowa, jej nie rozpłynęły się w powietrzu, pozostały wszystkie w mojej duszy. Piersi mię tak bolą, że nie mogę dłużej pisać; po cóż boleść miesza się do wspomnień świetlanych jakie mię otaczają?
 „29 lipca. — Powiedziałem ci wszystko; kołysałem się w szalonych nadziejach, potem poznałem żem się zawiódł. Ona nie była dla mnie. Zrazu mało myślałem o okolicznościach, które miały rozłączyć nas na zawsze, a i teraz jeszcze nie są one dla mnie [ 26 ]wielkiej wagi, cokolwiekbądź ludzie o nich mówią. Ale niech będzie wola Boża! Szemrałem, gdym był pełen sił i życia; ta rola nic przystoi mi u stóp grobu... W piękny wieczór jesienny ten list otrzymałem. Pierwsze i ostatnie słowa tego, co się kocha, pozostają w pamięci na zawsze. Pobiegłem do niej pełen słodkiego niepokoju. Wschodzący księżyc, wietrzyk poruszający liście, przyciągały moją uwagę. Wracając po drodze nie widziałem niczego, nie słyszałem niczego. Od tego czasu stałem się istotą nieużyteczną w społeczeństwie, zbytecznem ogniwem w łańcuchu ludzi.
 10 sierpnia. — Dopiero dziś mogę zabrać się do pióra. Lekarze pocieszają mnie frazesami naukowemi; nie chcąc ich zrażać, udaję, że im wierzę, ale wiem, że zbliżam się do kresu. Be it so![1] mój przyjacielu; była krótka przerwa, kiedy próbowałem się zagłuszyć; ale rozpusta nie wróciła mi tego, co utraciłem. Szukałem tylko dwojga oczu, wyrażających duszę; nie znalazłem ich. I wszystkie te ciała drgające rozkoszą były dla mnie wstrętne jak trupy. Puhar pełny wina zbrzydł wkrótce ustom moim. Wtenczas pomyślałem o jedynym środku, jaki mi został, o pracy. W książkach szukałem pociechy dla życia.
 12 sierpnia. — Nie było nauki, którejbym nie był dotknął; lecz zawsze wkońcu dusza moja szukała czegoś więcej i stąd pochodziła dokoło mnie próżnia olbrzymia. Dowiedziałem się, jak tworzą się skały i jak się rodzą narody, jak burza niszczy skały i podkopuje je z dołu, jak występki i winy gubią narody. Lecz wszystkie imiona wodzów, trybunów i królów nie zastąpiły jednego, które niegdyś lubiłem powtarzać co chwilę. Nie miałem już celu, badania moje były wymuszone; a zresztą nie osięgałem nigdy żadnej pewności. Czyż mogła niepewność zastąpić to, [ 27 ]co utraciłem! Przez czas jakiś chciałem zmusić się do badania, do śledzenia prawdy wśród zawrotów, jakie jej ludzie zakreślili. Oczy moje były na kartach książki, serca mego nie było. Przyjacielu, czuję się bardzo słabym.
 13 sierpnia. — Świat starożytny i nowy przesunął się przed memi oczyma i napróżno w jego ogromie szukałem czegoś, coby mi ulgę, przyniosło. Rzym z jego świetnością, Grecya z jej pięknem, Arabia i płomienna jej wyobraźnia, średnie wieki z ich rycerstwem, późniejsze czasy z ich intrygami, odkrycia ich i nauki, były dla mnie ziarnkami piasku, które wiatr unosi. A jednak czuję, że mógłbym czemś być, gdyby mnie ona nie opuściła. Lecz gdy jej nie było, nic nie mogło dać mi energii. Osłabłem; wkrótce zasnę na zawsze...
 1 września. — Dziwna; czasem zdaje mi się, gdy myślę o niej, że uczuwam coś jakby szacunek, jak dla matki, że zamiast chcieć ją zasłaniać, sam szukam u niej opieki; w innych chwilach jednak, i to bywa najczęściej, kocham jak inni, przedstawiam ją sobie, jako istotę słabszą ode mnie i wielbię ją miłością namiętną. Nie wiem skąd pochodzą te przemiany w moich uczuciach. Może stąd, że w dzieciństwie straciłem matkę i nie miałem czasu jej kochać, i teraz, kiedy niewyczerpane źródło miłości otwarło się w mem łonie, cokolwiek jej dotyczy, złączyło i zmieszało się razem. Przyjacielu, oto cała spowiedź mojego życia, tak krótkiego, tak bezużytecznego. Nie odjąłem ani jednej myśli, ani jednego uczynku. Dla ciebie ją spisałem. Przeczytaj i zapomnij o mnie; lecz nie, ty nie zapomnisz mnie!
 4 września. — Niezwykły sen miałem tej nocy, sen człowieka umierającego, którego władze umysłowe osłabły. Zdawało mi się, że nie jestem już z tego świata. Byłem zawieszony w przestrzeni oświetlonej brzaskiem i tysiące liści pożółkłych, jak to widać czę[ 28 ]sto jesienią po drogach, dokoła mnie wzlatywały. Były to dusze zmarłych. Zderzały się z sobą w powietrzu, a szelest ich miękko wpadał mi w ucho. Nagle jeden^hich zazieleniał, potem wydłużył się, wyrósł w gałązkę, wykwitnąl różą i róża ta zbliżała się ku mnie. Łono jej się otwarło, rozwinęła się cała, a w miarę, jak niknęła, pows.tawała na jej miejscu twarz ludzka. Była to ona, ponętna jak w ów dzień na górze. Ale zaczęła się śmiać, patrząc na mnie. Chciałem uciec, ona śmiała się ciągle i zostałem na miejscu. Potem nagle wierzchołek skały znalazł się pod jej stopami. Pochyliła się i stoczyła w przepaść. Wiodłem za nią oczyma; znikła w głębinie. Lecz wkrótce nad brzegami przepaści podniósł się liść uschły i podlatując, zbliżał się ku mnie. Wyciągnąłem ramiona, dotknąłem go i w proch się rozsypał. Źle ze mną, ledwo mogłem napisać te słowa. ,,S września. — Cierpię straszliwie, ale gorączka mnie ożywia i dodaje sil niezwykłych. Myśli przeróżne przesuwają się w moim umyśle. Czy nie lepiej jest umrzeć w łóżku, niż na polu bitwy? Myślę, że tak, bo leżąc w łóżku mam czas widzieć swój koniec i poznawać w sobie całą energię jaką jestem obdarzony. Walczy się tu szlachetnie i jeśli wychodzi się zwycięsko, jeśli nie poddaje się ani żalom ani płaczom, jest się prawdziwie zwycięski i wielki, podczas gdy kula, lub ostrze pałasza zabija zarówno podłego, jak i szlachetnego, i każdy z nich zamknie oczy, nim zdoła okazać, czy skończył z rezygnacyą i odwagą, lub czy bal się w ostatniej chwili. Tu zaś, dość mam czasu, aby doświadczyć siebie i wykazać czem jestem w istocie, nawet gdyby to było tylko przed samym sobą. Tam ginie się jak błyskawica, która nie zostawia po sobie światła, ani ciepła. Tu zaś głowa moja skłoni się zwolna na łono, żyły moje zwolna lodowacieć będą, a jeśli nie zblednę wcale, wówczas, może, można będzie powiedzieć: W chwili „śmierci“ żył, [ 29 ] 9 września. — Jeden tylko postępek w życiu gorzko sobie wyrzucam; ominąłem go w swojem opowiadaniu; lecz że masz wszystko wiedzieć, opowiem i o nim. Czuję się dziś prawie zupełnie dobrze.
 Przypominasz sobie pewno, że zaledwo wyszedłem z dzieciństwa, miałem przykre zajścia w kraju. Już wówczas nienawidziłem człowieka, który nastawa! na moją cześć z taką siłą, z jaką równa się miłość moja do kochanki. Człowiek ten wymykał się mnie często, i porzuciłem ojczyznę, aby módz podróżować bez spotkania się z nim. Byłem za granicą, kiedy dowiedziałem się z jednego z twych listów, że wyjechał, aby studyować na uniwersytecie w Edynburgu. Nie odpowiedziałem ci wtedy; ale uczułem piekielną radość i przyrzekłem sobie, że nie opuszczę sposobności do zemsty. Zamiar spóźnił się nieco, ale w cztery czy w pięć miesięcy potem byłem w Szkocyi. Spotkałem go... Opiszę ci tę scenę. Nie wiem, co za przyjemność w tem uczuwam; lecz czy pisać czy niczego nie robić, zarówno, zresztą czuję się dziś pełnym sił.
 „Ranek był chłodny; drobny a przenikliwy deszcz padał zwolna. Było to nad brzegiem morza, nad otwartą zatoką. Dokoła rozciągały się skały. Szmer fal był majestatyczny; nie były ani w zupełnym spokoju, ani w zupełnej wściekłości. Było to coś pośredniego między spokojem i burzą. Miejsce przedstawiało widok najdzikszy. Byliśmy we dwóch; każdy owinięty płaszczem; pod płaszczem para pistoletów. Sami, bez świadków, odmierzyliśmy odległość ośmiu kroków; nie chciałem bowiem mieszać obcych do nienawiści ściśle rodzimych. O ile sobie przypominam, byłem wzburzony do najwyższego stopnia. On miał twarz niewzruszoną; niekiedy odwracał oczy i spoglądał dokoła siebie. Zdało mi się chwilami, że nie czuł się dobrze.
[ 30 ] „Stanęliśmy na miejscach wyznaczonych; on miał zaczynać. Podniósł broń, lecz wkrótce zwolna ją opuścił. Był bardzo blady. „Jesteśmy rodacy, rzekł z wnikliwym uśmiechem i ten brzeg obcy nie jest odpowiedni by zakończyć spór co powinien się rozstrzygnąć w granicach naszego kraju. Dlaczego krwią zlewać tę ziemię? Zachowajmy życie dla swojej. Podajmy dłonie, przebaczmy sobie wzajemnie.„ Za wszelką odpowiedź podniosłem kurek mego pistoletu. Dźwięk sprężyny podziałał na niego jak ukąszenie węża, bo wstrząsł się, zadrżał całem ciałem. Chciał zacząć.
 „Kula za kulę, życie za życie“, wykrzyknąłem, pieniąc się z wściekłości; i czekałem, aby dał ognia. Lecz w tej chwili spostrzegłem się, jak zwrócił się, jednym skokiem rzucił się za skałę i zniknął mi z oczu.
 „Rzuciłem się za nim; lecz wpadłem w krzaki; miał czas uciec i odtąd nie widziałem go już nigdy.
 „Wyrzucam sobie tę chwilę. Uczyniłem źle. zmuszając człowieka by oddał mi życie, pragnąc jego krwi. Ale, czy mam ci powiedzieć? Gdyby przyszło zacząć na nowo, zacząłbym raz jeszcze; i to właśnie największą mi sprawia mękę. Miłość i nienawiść są we mnie nieśmiertelne.
 14 września. — Przyjacielu, jestem w malignie, krew krzepnie mi w żyłach. — Umrzeć tak młodo! i znaleźć może nicość! Lecz nie, ja wierzę w nieśmiertelność. Ja wierzę w nieśmiertelność. Lecz cóż pomoże sto razy pisać to na papierze, kiedy wątpię w głębi serca? Zwątpienia nigdy nie doświadczałem. Teraz, kiedy nie mam już czasu do walki, przyszło mnie obledz. Ach, w chwili śmierci zwątpienie gorsze jest od konania. Nicość, nic, — lepszy brzask. Idź w wieczny zmierzch! ale nie w nicość; — chociaż jeden promień! ale nie nicość. Nie, przyjacielu, dusza moja jest nieśmiertelna, bo idea nicości nie [ 31 ]zgadza się z nią. Tak, jest tylko jedno prawo we wszechświecie: miłość i przyciąganie; i czego nienawidzę na progu grobu, tego nie znajdę, gdy próg przejdę.
 „30 września. — Żegnaj. Teraz będę zawsze zaczynał od tego słowa, bo dzień każdy, może będzie ostatnim w mem życiu. A ona? co ona w tej chwili? Może przechadza się w jakim pięknym ogrodzie z... Nie mogę skończyć; czyż zazdrość ma mnie prześladować aż na łożu śmierci? Lecz nie, ona mnie kocha. Czy wierzysz, przyjacielu, że dusza, rozłączona z ciałem, może ukazać się innej osobie? Zimno mi. Oczy mię bolą. Żegnaj.
 „2 października. — Żegnaj. Liść wkrótce z drzewa opadnie. Słońce piękne, niebo modre. Gdzie ona? Gdzie ja będę? Com uczynił? ludzie nieszczęśliwi mogą odpowiedzieć na to ostatnie pytanie. Ja muszę je umieścić pomiędzy dwoma pierwszemi. Imię moje zaginie. Powiedzcie mi, wy wszyscy, którzy mię żałujecie, którzy płaczecie dokoła mnie, pielęgnujecie mnie, nalewacie mi gorzkie napoje, aby mnie uleczyć, jak mówicie, powiedzcie mi raczej w ostatniej mej godzinie, jak osięgnąć nieśmiertelność, a będę szczęśliwy. Pocieszacie mnie, ukazując mi sławę. Ech! nie; nie mogę już niczego uczynić na tem łożu. Biada mi.
 „6 października. — Żegnaj. Źle, ciągle źle, boleści i smutek. Bezużyteczny, zapomniany, szkielet w trumnie, nieznany na ziemi. Myśli się mieszają. Nie zabijajcie zbyt mocno desek, wasze gwoździe wejdą mi w pierś. Nie mogę oddychać. Ach! Boże mój!
 „13 października. — Myślę, przyjacielu, że to już ostatni. Przez wszystkie te dni byłem w gorączce. Dzisiaj przytomność mi wróciła. Bóg nie chciał, abym nieprzytomny przeszedł w jego ramiona. Dzisiaj umrę; mam to przeczucie. W podobny dzień rozstałem się z nią. Przyjacielu, to właśnie 13-go [ 32 ]odjechała. Już prawie nie cierpię, ale z każdą chwilą słabnę. Żegnaj, jeśli ją spotkasz kiedy, powiedz jej, że ostatnie myśli moje były dla Boga i dla niej. Wkrótce będę garścią prochu, — to ciało, tak, ale nie ja. Żegnaj. Już nie mam wątpień. Za kilka godzin już mnie nie będzie. Żegnaj. Powiedz jej, wiesz... Żegnaj. Trochę muzyki, abym cicho zeszedł do grobu. Gdyby ona zagrała! Nie mogę dłużej. Żegnaj!...“
 We dwie godziny potem umarł.


────────




Przypisy[edit]

  1. Niech tak będzie.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false