Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/V

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 24 ] [ 25 ]
V.

 W poł godziny potem pokojowa zaanonsowała Henryce wizytę Gilberta.
 — Proś odrzekła pani Rollin.
 Wszedł, podał rękę i z udaną troskliwością zapytał o zdrowie.
 — Jestem chorą odrzekła. — Czuję, jak z każdym dniem coraz to bardziej opuszczają mnie siły.
 — Doktor Germain zapewniał mnie jednak, że niema nic niebezpiecznego i że twój powrót do zdrowia jest tylko kwestyą czasu.
 — Więc widziałeś się z doktorem.
 — Widziałem i właśnie wskutek rozmowy z nim przybyłem do ciebie. Lękam się tylko, czy wizyta moja nie sprawia ci przykrości.
 Henryka milczała.
 — Jeżeli zbyt cię to nie utrudzi — ciągnął dalej przybyły — pragnąłbym paru chwil rozmowy sam na sam...
 — Tak.
 — Kochana Blanko, zostaw nas samych na chwilę!
 Dziewczyna wyszła do sąsiedniego pokoju, ale powodowana ciekawością przymknęła drzwi niezupełnie za sobą, zasłonięte opuszczoną portjerą.
 — Droga moja Henryko — uprzejmym głosem rozpoczął Gilbert po wyjściu Blanki — chciałbym pomówić z tobą o rzeczy ważnej. Do rozmowy tej upoważnił mnie doktór Germain.
 — Słucham cię.
 — Idzie tu o Marye-Blankę.
 — O moją córkę!
 — Tak jest zarówno jak i o ciebie. Chociaż stan twego zdrowia nie jest tak niebezpiecznym, aby budził obawy, doktór oświadczył
mi jednak, że wszystko przewidywać należy, a ztąd zawczasu pomyśleć trzeba o przyszłości Blanki. [ 26 ] — Co przez to rozumiesz? — zapytała Henryka zaniepokojona.
 — Przypuśćmy na chwilę, że nastąpi niespodziewana katastrofa i że żałoba nawiedzi nasz dom.
 — Przypuśćmy, że umrę? wszak to chciałeś powiedzieć?
 — Alboż ja mówiłem o śmierci?
 — Nie powiedziałeś tego wyrazu, to prawda, ale myślałeś o nim i słusznie. Och! niezaprzeczaj. Znam mój stan. Wiem, że pożyję niedługo. Otóż wobec przewidywanego przez doktora Germaine’a i ciebie blizkiego zgonu mego, co zamyślasz?
 — Co myślę. Powiedziałem przed chwilą. Uważam, że obowiązkiem jest naszym zapewnić przyszłość Blance..
 — W jaki sposób.
 — Wydając ją za mąż...
 Henryka drgnęła.
 Gilbert nie dając jej czasu na odpowiedź, mówił dalej:
 — Czyż nie pragnęłabyś widzieć jej pod rozumną i troskliwą opieką męża? Pewność, że dziecko nasze, cokolwiek nastąpi, nie pozostanie samotnem, lecz będzie iść przez życie wsparta na ramieniu człowieka uczciwego, czyż nie zabezpieczy spokoju ostatnich lat twoich, które aby Bóg dał były jaknajdłuższe.
 — Rzeczywiście — odrzekła Henryka głosem nieco drżącym — masz słuszność. Blanka jest jeszcze młodą, ale rozsądek ma dojrzały... będzie dobrą matką rodziny. Myślałam już o tem?...
 — Ach! — zawołał Gilbert, nie kryjąc zdziwienia — myślałaś już o tem?
 — Bezwątpienia, niechcąc jednak rozstać się z nią nie śpieszyłam z wydaniem jej za mąż.
 — Czy uważasz, że gdyby Blanka została sierotą, to nieznalazłaby we mnie gorliwego opiekuna.
 — Chyba rozumiesz...
 — Rzeczywiście rozumiem, gdyż znam siebie i oceniam bardzo surowo i bardzo sprawiedliwie. Mam wady, wielkie nawet, ale pochodzą one nie ze złego serca, a z charakteru słabego nie zdecydowanego. Bywają wszakże chwile, w których człowiek zaczyna wnikać w siebie samego [ 27 ]i żałować przeszłości. Taka właśnie chwila nadeszła dla mnie.
 — Proszę cię, nie mówmy o tem — przerwała Henryka.
 — W takim razie, kochana Henryko, zgadzasz się ze mną, że należy wydać Blankę za mąż?
 — Powtarzam ci, że od czasu mojej choroby często myślałam o tem.
 — Więc mogę wymienić nazwisko człowieka, którego wybrałem dla niej za męża.
 Henryka spojrzała na niego z mimowolnym przestrachem.
 — Ach więc i ty szukałeś dla niej męża?
 — Szukałem.
 — I znalazłeś. Jak się nazywa?
 — Człowiek bardzo zacny i szanowany. Ród starożytny. Nazwisko nieskalane.
 — Czy znam go?
 — Znasz i poważasz.
 — Któż to taki.
 — Wicehrabia Jerzy de Grancey!
 Dreszcz nagły przebiegł po całem ciele Henryki.
 — Co? wicehrabia Jerzy de Grancey — zawołała. — Za żadne skarby w świecie!!
 Gibert zbladł.
 — I dla czegóż to?... radbym wiedzieć — zapytał zuchwale, nagle zmieniając postawę.
 — Dla czego? odrzekła Henryka, dumnie podnosząc głowę. Niechcę go!...
 — To nie racya, ale z jakich powodów, dla czego? Proszę mi odmowę swą usprawiedliwić.
 — Nie uważam tego za stosowne bynajmniej.
 — Mam prawo wymagać...
 — Wymagać?! Proszę pana wyjść ztąd... Niejestem dość silna bym mogła z panem sprzeczać się bez celu, gdyż nic w świecie nie zdoła zmienić mego postanowienia. Pozwól mi pan umrzeć spokojnie. Jeżeli córka moja wyjdzie za mąż za mego życia, to zaślubi człowieka według mego wyboru, jeżeli zaś umrę przed jej zamąż pójściem, to ostatnią wolą moją będzie by zaślubiła człowieka wybranego przezemnie... i wiem, że wole te spełni!
[ 28 ] — Zapominasz, że mam do tego prawo, że jestem ojcem Maryi-Blanki?!
 — A ty zapominasz, że jestem jej matką!...
 Widzę, że nie rozumiesz dobrze moich praw i za wielkie znaczenie przywiązujesz do swoich.
 — Jeszcze raz proszę pana pozwól mi umrzeć spokojnie — rzekła Henryka gorączkowo. Powiedziałam panu, że za nic w świecie przyjaciel pański, wicehrabia de Grancey niezostanie mężem mej córki. Dla czego zmuszasz mnie pan, abym mu to powtarzała.
 — Strzeż się pani!
 — Czego?
 — Gdyż można przypuszczać, żeś powzięła to postanowienie będąc w paroksyzmie obłędu...
 — Omyliłby się, ktoby tak przypuszczał. Jestem przy zdrowych zmysłach. Czasami umysł mój słabnie, ale w tej chwili jest zupełnie jasnym, a dowodem tego jest mój opór przeciwko wydaniu Blanki za pana de Grancey.
 — Zapytywałem dla czego i żądam odpowiedzi?!
 — Skoro pan domagasz się jej, więc dobrze. Ile pan Grancey zobowiązał się panu zapłacić wrazie dojścia do skutku tego łotrostwa, jakiem jest przyzwolenie na to małżeństwo, które odda w wasze ręce dochody Maryi-Blanki?
 Pod wrażeniem tych słów, które podziałały na niego, jak policzek, Gilbert zmieszał się na chwilę, przypuszczał bowiem, że Henryka dowiedziała się jakimś cudem o jego umowie z byłym kryminalistą numejskim, wkrótce jednak odzyskał zimną krew i powiedział sobie, że jest to rzeczą niemożliwą.
 Wtedy to ogarnął go gniew wściekły, szalony.
 Stanął w postawie groźnej i chciał odpowiedzieć, lecz ona niedając mu czasu, mówiła dalej:
 — Czy sądzisz, że nieznam cię dość, bym mogła odgadywać myśli twoje, że ja wymęczona ofiara twoja od lat dwudziestu, z jednego słowa twego nie domyślę się przewrotnych, ohydnych twoich zamiarów? Skoroś tylko usiadł przy mnie z kłamaną troskliwością o moje zdrowie i słodkiemi słowami na ustach, zrozumiałam odrazu, że pod tą maską obłudnika ukrywasz jakiś zamysł niogodziwy. I nie omyliłam się! Jerzy Grancey mężem mojej córki!... I ty [ 29 ]myślałeś, że ja się zgodzę na haniebny układ zawarty z tym człowiekiem? Łatwo zrozumieć cel pański, gdyż sam rzuca się w oczy.
 — Blanka jest dzieckiem, więc łatwo da się oszukać. Prawda? Wicehrabia de Grancey pański przyjaciel i towarzysz rozpusty, zarówno jak pan potrzebuje pieniędzy, jak pan ma sumienie elastyczne, gdyż inaczej nie byłby twoim przyjacielem..
 — Blanka wniesie mu w posagu dochody z majątku mego stryja, któremi on podzieli się z tobą. I roztrwonicie je do współki, jak trwoniłeś, gdy należały do mnie i zameczysz pan swą córkę, jak zamęczyłeś mnie!...
 Henryka mówiąc to, unosiła się coraz więcej. Zadyszana z oczyma tryskającemi pogardą, powoli podchodziła do niego i zbliżywszy się tak, że prawie go dotykała, cisnęła mu w oczy te słowa:
 — Ach! mój kuzyn, ksiądz d’Areynes, miał słuszność mówiąc, że jesteś nikczemnikiem.
 Gilbert rozwścieczony pochwycił jej rękę i zawołał głosem syczącym.
 — Ksiądz d’Areynes jest hypokrytą, którego wypędziłem z mego domu! Mimo to duch jego panuje tutaj... ale dam sobie z nim radę. Jestem twoim mężem, a więc i panem. Odtąd będę postępował z tobą jak władca i pan.….. i zmuszę cię do poddania się mej woli.
 — Woli nikczemnika! — odrzekła Henryka, wyrywając rękę. Nigdy się jej nie poddam!...
 — Milcz!
 — Nie będę milczała. Zdemaskuje cię głośno by usłyszeli mnie wszyscy. Będę mówiła, że jesteś łotrem, nikczemnikiem.
 Gilbert nieposiadał się z wściekłości.
 — Jesteś waryatką! — podnosząc rękę. — A waryatów należy biciem zmuszać do posłuszeństwa!
 I rzekłszy to, uderzył ją w twarz z całej siły.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false