Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XX

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 124 ]
XX.

 Był to Piątek. Godzina dziewąta rano.
 Rollin wydał rozkaz kamerdynerowi, aby pod żadnym pozorem niewpuszczał nikogo, a usiadłszy naprzeciw swojego gościa podał mu cygaro.
 Zapaliwszy sam drugie, popadł w głęboką zadumę.
 Mniemany wicehrabia wpatrywał się w niego.
 — Ha! myślał otóż nadszedł ów moment psychologiczny, gdzie będę mógł jasno zajrzeć w duszę tego człowieka!
 — Znasz moją córkę, Marye-Blankę? — zagadnął nagle Gilbert.
 — Miałem zaszczyt widzieć pannę Rollin po kilka razy, przyszedłszy tu z wizytą.
 — Jakże ją znajdujesz?
 — Cudownie piękna! Powinieneś być dumnym ze swego ojcowstwa.
 — O! co do tego, nie jestem nim wcale.
 — Czy podobna?
 — Tak, mówię prawdę. Uczucie rodzicielskie jest mało u mnie rozwiniętem, a miłości rodzinnego ogniska, nieposiadam wcale.
 — Dla czego się więc ożeniłeś?
 — Ponieważ byłem zadłużony, zrujnowany. Moja żona wnosiła mi posag i świetne na przyszłość nadzieje.
 — To mi wyjaśnia wszystko! — odparł z uśmiechem de Grancey.
 — Podoba się więc tobie Marya-Blanka?
[ 125 ] — Mówiłem przed chwilą, że jest czarująco piękną, a to nawet za słabe wyrażenie. Jest nieporównaną. Drugiej podobnie pięknej nie spotkałem na świecie! Jakiż entuzjazm?...
 — Jest on szczerym.
 — Tem lepiej. Upoważnia mnie to do stawienia ci pewnej propozycyi.
 — Jakiej?
 — Ażebyś został w niedługim czasie mym zięciem.
 Grancey w osłupieniu, zerwał się z krzesła.
 Nie wierzył swym uszom, przekonany, że źle słyszał, lub mylnie zrozumiał.
 — Jak mówiłeś? — rzekł.
  — Że twoje nazwisko i osoba, bardzo mi się podobają i jestem gotów oddać ci w małżeństwo mą córkę.
 — Ja... mężem panny Rollin? — zawołał były galernik. — Ja?!...
 Wachasz się?
 Wachać!... nigdy w świecie, lecz trudno mi uwierzyć, ażebyś to mówił na seryo...
 — Dla czego nie?... Wicehrabia de Grancey jest w zupełności odpowiednim mężem dla panny Rollin.
 — Ze stanowiska socyalnego, zapewne. Wiesz jednak, że nieposiadam majątku...
 — Mało mi na tem zależy, ponieważ Blanka będzie bogatą. Bądź co bądź przedstawiam ci projekt tego małżeństwa...
 — Który przyjmuję z zapałem! — przerwał de Grancey. — W jakim wieku jest twoja córka?
 — Skończyła lat siedemnaście. Urodziła się podczas Kommuny.
 — W piwnicy — dodał były galernik, podkreślając głosem dwa pierwsze wyrazy.
 Gilbert zmarszczył czoło i wlepił w mówiącego pogramiające spojrzenie.
 — Mój kochany — zaczął groźnie po chwili — po kilkakrotnie już słyszę powtarzany przez ciebie z dziwnym jakimś naciskiem ten wyraz: „w piwnicy“, któremu nadajesz jakieś nieodgadnione przezemnie znaczenie. Należy nam raz to wytłumaczyć i rozwiązać tę kwestyę. Że moja córka [ 126 ]urodziła się w piwnicy, rzecz to bardzo naturalna w owych dniach strasznych, gdzie wiele osób znajdowało tam dla siebie jedyne schronienie. Niepojmuję jakie wysnuwasz przypuszczenia z owych źle zrozumianych przez ciebie zwierzeń Serwacego Duplat’a, jak również pojąć niemogę jakie przekonania powziąłeś co do podpisanego przezemnie wekslu temu błaznowi? Jakiemikolwiek bądź byłyby twoje przypuszczenia w tym względzie, oświadczam, że są błędnemi. Gdy ukazałeś się tu nagle przedemną, jako pełnomocnik tego kapitana kommunistów, przestraszyłem się jak głupiec, w pierwszej chwili przyznaję, sądząc, że Duplat umyślnie dla zatrwożenia mnie, ukazał ci jakiś punkt czarny w mojej przeszłości. Omyliłem się, a raczej ty się omyliłeś. Przyszedłeś do mnie z zamiarem wykonania szantażu i zastawiłeś sidła, w które wpadłem z pochyloną głową jak niedołężny idyota.
 „Otóż chcę ci przedstawić całą prawdą. Istnieje w rzeczy samej pewna tajemnica pomiędzy mną a owym skazańcem z Nowej Kaledonii, wiążąca nas z sobą, wszak ona niema nic wspólnego, upewniam, z tem co mógłbyś sądzić. Twoje przypuszczenia błąkają się w próżni! Tej tajemnicy nigdy nie poznasz, czyby Duplat żył lub umarł, a ktoby się ośmielił ją zbadać, przypłaci życiem! Niechaj ci to służy za przestrogę, panie wicehrabio.
 Gilbert mówił to z taką stanowczością, że Grancey pomimo swego sceptycyzmu, uczuł dreszcz, przebiegający mu po skórze.
 Zapytywałem ciebie przy pierwszym naszym widzeniu — mówił dalej Rollin — czy byłbyś zdolnym stanąć w mej obronie, w razie zagrażającego mi niebezpieczeństwa. Odpowiedziałeś twierdząco. Moje postępowanie względem ciebie, powinno cię przekonać, żem poznał twoją intelligencyę, że umiem czytać w twych myślach i wnikać w głąb twojej duszy.
 „Twojej duszy — dodał po chwili — ach! jak ona jest podobną do mojej!... Jesteśmy godni siebie nawzajem!... Czem jesteś, czem byłeś, niechcę wiedzieć, ani myśleć o tem. Przyjmuję cię takim jak jesteś, przyjmij i ty mnie wzajem jakim jestem... Nie starajmy się oszukiwać jeden drugiego, bo to nadaremne!
[ 127 ] Znasz pewnie starą przypowieść: „Przeciw łotrowi, półtora łotra“. A więc we wspólnym naszym interesie kochany wicehrabio nie zmuszaj mnie ażebym był większym łotrem nad ciebie. Zrozumiałeś mnie sądzę?
 — W zupełności! — odparł były skazaniec, zdumiony tym szczytem bezczelnego egoizmu.
 — I przyznajesz?
 — Żeś jest silniejszym nademnie. Przewyższasz mnie o sto łokci, co najmniej!
 — Otóż ocenienie, z którego jestem dumny, a tem dumniejszy, że pochodzi ono z ust znawcy w sprawach tego rodzaju.
 — Powróćmy teraz do naszej rozmowy, na punkcie której niefortunnie mi przerwałeś przed chwilą, czego bądź co bądź nie żałuję, ponieważ to dało mi sposobność do ścisłego porozumienia się z tobą.
 — Słucham z natężoną uwagą — odrzekł de Grancey.
 — Otóż mam zamiar zrobić cię moim zięciem.
 — Ku czemu prowadzi cię powód...
 — Który odgadujesz, mam nadzieję.
 — Być może... Wolę wszelako ażebyś sam dał mi go poznać.
 — Dwieście tysięcy liwrów rocznej renty, o jakich ci mówiłem, podzielimy na połowę.
 — Panna Rollin posiada więc tą sumę.
 — Będzie ją posiadała, w razie śmierci swej matki po dojściu do pełnoletności, lub też w dniu swego małżeństwa.
 — Rozumiem!... a w obecnem położeniu, małżeństwo jest jedynym środkiem, któryby mógł przyśpieszyć posiadanie tego majątku.
 — Który to kapitał jest nienaruszalnym, nie ulegającym sprzedaży.
 — To źle! Ze stu jednakże tysięcy liwrów rocznej renty wyżyć i utrzymać się można.
 — Podoba ci się zatem ten interes?
 — Niewątpliwie! Pozwól mi tylko zrobić sobie parę uwag...
 — Oczekuję ich... Mów!
 — Piękne to są słowa: „Chce wydać za ciebie za mąż [ 128 ]mą córkę“. Trzeba wszelako, ażeby ta, którą chcą zaślubić na to się zgodziła.
 — Moja córka zrobi to co ja zechcę.
 — Przypuśćmy... Ale czy matka zgodzi się na to zarówno?
 — Nie sądzę!
 — Zatem co będzie? Wszak wiesz, iż zezwolenie matki jest nieodzownem w tym razie?
 — Wiem i właśnie chcę ją powiadomić o tem jak najprędzej.
 — Masz jakiś plan ułożony?
 — Tak.
 — Przypuśćmy, że da się nakłonić, albo że siłą przełamać zdołasz opór pani Rollin, nic jednak nie dowodzi ażeby panna Blanka zgodziła się tak łatwo jak sądzisz na proponowane małżeństwo.
 — Dla czego nie miałaby się zgodzić? Posiadasz zalety mogące zawrócić głowę młodej dziewczynie.
 — Dzięki za kompliment, wszak może w jej sercu kryć się jakaś dawniejsza utajona miłość?...
 — Moja córka nie kocha nikogo.
 — Zkąd możesz wiedzieć? Zresztą pani Rollin mogła ułożyć jakieś projekta zaprobowane przez córkę.
 — Ale nie przezemnie, który jestem jej ojcem i którego władza przeważa nad wszystkiem.
 — Byłoby to prawdą co mówisz, gdyby matka nie istniała, lecz skoro ona żyje, jej władza dorównywa twojej.
 — Mówiłem ci, że chcę ją powiadomić jak najprędzej.
 — Ażeby złamać przeszkodę?
 — Tak.
 — W jaki sposób.
 — To do mnie wyłącznie należy. Rzecz główna, ażeby plan się udał, a udać się musi!... Marszczysz czoło. Czytam w twych myślach. Ależ kochany wicehrabio za kogo mnie bierzesz? Czyż ja wyglądam na mordercę?... Zresztą czyż ryzykowałbym własną głowę pod gilotynę? Nie!... nie!... uspokój się. Życie pani Rollin nie będzie zagrożonem ani na chwile!... Posłuchaj dalej: Marya-Blanka zostawszy twą żoną, będzie natychmiast wprowadzoną w uży[ 129 ]walność dochodów od majątku zmarłego hrabi d’Areynes, pod warunkiem, że jest obowiązaną wypłacać nam obojgu z żoną, dożywotnią pensyę w ilości dwunastu tysięcy franków rocznie! Zostawszy mężem mej córki, łatwo ci będzie przy mojej pomocy uzyskać od mojej córki pełnomocnictwo do odbierania procentów i rozporządzania niemi według woli.
 — Kontrakt ślubny sporządzony by więc został pod regułą rozdziału majątkowego? — zapytał Grancey.
 — Tak.
 — Dla czego?
 — Nakazuje to jeden z warunków testamentowych hrabiego d’Areynes.
 Grancey popadł w zadumę.
 — Nad czem tak rozmyślasz? — zapytał go Gilbert.
 — Zdaje się żem ci powiedział, iż znam Kodeks na palcach, studjując kiedyś prawo odrzekł młodzieniec podnosząc głowę.
 — Mówiłeś mi o tem.
 — Niema jednego artykułu w kodeksie cywilnym któryby nie był mi znanym. Mogę w tym przedmiocie dyskutować jak notaryusz, lub adwokat.
 — A więc?...
 — A więc wyjaśnienia jakich mi dostarczasz co do testamentu hrabiego d’Areynes, nie są ani jasnemi, ani logicznemi. Trzeba koniecznie w naszym wspólnym interesie, ażebyś mi położył przed oczyma wspomniony testament. Czy masz go u siebie?
 — Mam tylko kopję.
 — To wystarczające. Daj mi tę kopję.
 — Jakto... natychmiast?
 — Tak.
 — Niemam jej pod ręką. Znajduje się ona od lat siedemnastu zapakowana między popierami, jakie mi trzeba będzie przerzucać arkusz po arkuszu, chcąc ją odnaleźć. Zabierze mi to wiele czasu.
 — Czy wszakże jesteś pewien, że ją masz?
 — Najzupełniej pewien.
 — Sprawi to małe opóźnienie, lecz mniejsza. Poszukaj jej dziś i dostarcz mi ją jak najprędzej.
[ 130 ] — Przyjdź jutro z rana, skoro ją znajdę, wystudjujemy razem ów sławny testament, który cię tak mocno interesuje.
 — Interesuje mnie bardzo, przyznaję!
 — Zostaniesz u mnie na śniadaniu. Muszę cię przedstawić mej żonie i córce, należy ci zabrać znajomość z przyszłą narzeczoną.
 — Nie będziesz to za zbyt nagłem rozpoczęciem kampanii?
 — Bynajmniej.
 — Przyjmuję więc twoje zaproszenie i przyjdę tu jutro o tej jak dziś godzinie.
 Grancey spojrzał na zegarek.
 — Uciekam! — rzekł. — Mam naznaczoną schadzkę o jedenastej, na drugim końcu Paryża, a teraz już po dziesiątej. Czy zobaczymy się dziś wieczorem przy ulicy Tour d’Auvergne?
 — Nie.
 — Zatem, do jutra, do widzenia.
 Tu uścisnąwszy ręę Gilberta, wyszedł z pałacu.
 — Widocznie jest on bardziej stanowczym i silniejszym nademnie — myślał sobie idąc. — Jest zdolnym na wszystko się odważyć! Obecnie, gdym wyszedł, rozmyśla, jestem pewien nad planem jednej z tych zbrodni jakie nie podpadają pod kodeks karny. Dokąd ten człowiek mnie poprowadzi? Ha! gdziekolwiek zechce będę szedł za nim. Jestem przezornym i zręcznym, jeśli zanurzy się w błocie, obryzgać się nim niepozwolę!
 Podczas gdy Grancey odchodził rozmyślając, Gilbert mówił sobie:
 — Ten młokos jest ostrożnym i chytrym, ale ja bardziej nim jestem, przekonam go o tem. Wziąwszy kapelusz wyszedł, udając się na ulice de Prony, do Oktawii na śniadanie.
 Gdy przechodził koło okienka odźwiernego, tenże wręczył mu list, przyniesiony przez posłańca,.
 Rollin rozpieczętował go i czytał.
 Był to list od panny Oktawii, w którym powiadamiała go, iż na dwa dni wyjeżdża z Paryża do swej chorej ciotki.
[ 131 ] — Niech dyabli porwą te stare ciotki! — krzyknął rozirytowany. Gdzie ja teraz pójdę na śniadanie?
 Jednocześnie zadzwoniono do pałacowej bramy.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false