Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/XII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 69 ] [ 70 ]
XII.

 — To tu!... rzekł Boulard pół głosem, wskazując emaljowaną sabliczkę przybitą nade drzwiami a oznaczoną 9 numerem.
 Duclot spojrzał badawczym wzrokiem w podwórze okolone żywopłotem z kwitnących cierni, po za którym ukazywał się ogródek.
 — Ha! ha! panna Palmira zamieszkuje w willi, to szyk nie lada! — zaśmiał szyderczo Boulard.
 — Jak w wieży du Nesle! — poparł Duclot. — Czy jednak mieszka tu sama? o to nam chodzi?
 — Według wszelkich oznak, to prawdopodobne!
 — A zatem, naprzód... śmiało!
 To mówiąc Duclot silnym uderzeniem pięści we drzwi uderzył.
 Serwacy Duplat zerwał się w izbie na równe nogi. Zaniepokoił go ten nagły hałas. Zaczął nasłuchiwać.
 Uderzono we drzwi powtórnie.
 — To nie może być Palmira!-wyszepnął — ona wzięła klucz z sobą. Omylił się ktoś, lub może która z koleżanek przyszła do niej? Czekajmy cierpliwie; skoro sobie potłucze palce stukaniem, odejdzie!
 Tu wypuściwszy kłąb dymu z cygara, czytał dziennik dalej.
 Policyanci niecierpliwić się zaczęli.
 — Czyżby w domu nie było nikogo? wyszepnął Boulard.
 — Dowiemy się zaraz — odparł Duclot i głośno zawołał: — Panie Servaize!... panie Servaize!
 Na to wezwanie, zerwał się Duplat wystraszony.
 — Servaize? — wyszepnął — wołają na mnie Servaize? nazwiskiem jakie nadał mi Merlin przy podpisaniu aktu w merostwie jedenastego okręgu? Co to ma znaczyć? — on tylko jeden zna to nazwisko?
 Głos za drzwiami, wołał coraz silniej:
 — Panie Servaize!...
[ 71 ] Wszelka wątpliwość w umyśle Duplat’a zniknęła. Jego to wyraźnie wzywano.
 Zbliżył się ku drzwiom pokoju, otworzył je cicho, a wyszedłszy do sieni, spojrzał przez szparę pode drzwiami do których stukano. Pomiędzy gruntem a drzwiami dostrzegł dwie nogi obute w buty z grubej skóry, na które spadały nogawice pantalonów z błękitnego płótna.
 Duclot dosłyszał szmer przy drzwiach.
 — Jest tam ktoś! — szepnął do Boulard’a i znowu zawołał!
 — Panie Servaize! otwieraj pan, otwieraj prędko. Rzecz bardzo ważna i pilna!
 — To nie jest głos Merlina? — mówił sobie Duplat — ale może on kogoś do mnie przyseła?
 Drżenie wstrząsnęło łotrem od stóp do głowy. Niepewność ta była tak straszną dla niego, że zdecydował się odpowiedzieć i zawołał:
 — Kto jesteś? czego żądasz?
 Było to najwyższą nieroztropnością z jego strony.
 — Przybywam ze strony jednego z twoich przyjaciół! — rzekł Duclot.
 — Od Merlina? — zapytał nieprzezornie Duplat.
 Policyant w biegu pochwycił słowo, którego właśnie było mu potrzeba.
 — Od Merlina! — odrzekł — otwieraj pan prędko. Chodzi o rzecz nader ważną dla ciebie. Muszę z tobą mówić natychmiast!
 Obawa i niepewność Duplat’a, zwiększały się z każdą chwilą.
 — Proszę zaczekać! — odrzekł — wezmę klucz i otworzę.
 Wszedł do pokoju.
 — Baczność! — wyszepnął Duclot do Boulard’a. — Skoro otworzy, rzuć się na niego i wymierz kułak „ojca Franciszka“. A gdyby nam się wymknąć usiłował, dalej do rewolwerów... choćby mu przyszło utrącić jedną łapę, tem lepiej! Nie będzie uciekał.
 Boulard wyjął z kieszeni sznur jedwabny zakończony sprzączką, na jednym końcu tegoż uwiązał węzeł ruchomy, tworząc tym sposobem ze sznura prawdziwie amerykańskie „lasso“.
[ 72 ] Kroki dały się słyszeć w sieni i zbliżały się ku drzwiom. Klucz skrzypnął w zamku, drzwi się otwarły.
 Nagłym skokiem jak tygrys, Duclot rzucił się na Serwaza i chwycił go za ramiona. Boulard z drugiej strony zarzucił mu sznur jedwabny na szyję, zaciągnąwszy go mocno na sprzączki.
 Duplat ryknął i jak zwierz w zasadzkę schwytany, padł na ziemię w pół uduszony chrapiąc przeraźliwie.
 W oka mgnieniu Duclot, włożył mu na ręce kajdany. I otóż ów nędznik znalazł się na raz obezwładnionym.
 — Ha! ha! mój stary — zaśmiał Boulard zciskając mu sznur na gardle, to się nazywa, jak widzisz „kułakiem ojca Franciszka“. Zostałeś nareszcie schwytanym, lecz zapowiadam bez szarpań i krzyku, jeżeli niechcesz postradać której z łap twoich! Będziesz nam grzecznie towarzyszył do stacyi drogi żelaznej, gdzie ci kupiemy bilet do drugiej klasy, jak obywatelowi przystało. Pojedziesz wraz z nami do Paryża!
 Duplat z nabrzękłą zaczerwienioną twarzą, wysadzonemi na wierzch oczyma, z trudnością podniósł się z ziemi.
 Ha! nędzni, brudni służalce! — krzyknął z zaciekłością-schwytaliście mnie podstępem. Nie mieliście odwagi wprost mnie zaatakować, więc użyliście podejścia... jak podli!
 — Milcz! zawoła Duclot — bo ci wymierzę takiego szczutka, że nie podniesiesz się żywym! Radzę ci pójść z nami dobrowolnie, skoro nie może być inaczej, a jeśli sprawa w dobry się sposób ułoży, protokuł jaki spiszemy mniej obciążającym będzie dla ciebie.
 Duplat odzyskał krew zimną. Zrozumiał, że wszelkie stawianie oporu bądź to w czynie lub słowach pogorszy jego sytuacye Trudna rada!... pozwolił się schwytać, jak głupiec w pułapkę.
 Pochylił głowę w milczeniu. Rozpacz go ogarnęła! Unicestwione wszelkie jego projekta!.. wszelkie nadzieje. Widoczna, że został przez kogoś zdradzonym, sprzedanym, ale przez kogo?
 Tym zdrajcą mógł być tylko Merlin, ów obłudny przyjaciel... ten Judasz!
 Tak! Merlin oskarżył go przed radą wojenną, nie ule[ 73 ]gało wątpliwości, Merlin go oddał na rozstrzelanie, ponieważ on jeden znał tylko nazwisko Servaiz’a i obecne jego schronienie.
 Nie przyszło mu na myśl ani na chwilę podejrzewać prawdziwego denuncyanta Gilberta Rollin, nie wiedział bowiem, że on wyczytał to nazwisko Servaize w księdze urodzin, w merostwie jedenastego okręgu!
 — Dalej! w drogę, bracie! a prędko — zawołał Duclot — bo inaczej. Tu ukazał mu wystającą z kieszeni lufę rewolwerową.
 Boulard toż samo uczynił. Trzeba było się poddać i być posłusznym bez wachania. Pozyskanie jakiejkolwiek bądź zwłoki czasu, choćby na kilka minut było niepodobieństwem.
 Duplat zmuszonym był odejść, pozostawiając zakopany w butelce pod drzewem swój cały majątek.
 Zresztą i na cóż ten majątek przydałby mu się teraz? Wszystko było skończonem dla niego!
 Gdzie i do kogo zwrócić się o ratunek? do Merlina? Na co by się to przydało, skoro Merlin go wydał?
 Wszakże ów agent Wersalski powiedział mu wyraźnie: „Nie powołuj się na mnie, ponieważ ja zaprzeczę wszystkiemu... Wierzyć ci nie będą!
 Duplat nie miał więc do kogo się udać o pomoc, rozumiał to dobrze. W głowie mu się mięszało od natłoku ponurych myśli.
 — Idźmy więc! wyszepnął. Na rozstrzelanie? Ha! idźmy!... To może jedno z najlepszych w mojem położeniu! Raz człowiek przecierpi... i koniec!
 Podbiegł szybke ku drzwiom. Duclot go przytrzymał.
 — Powoli! — rzekł — bez blagi, jeżeli chcesz ażebyśmy mieli dla ciebie jakiekolwiek względy, za nim cię odstawimy do więzienia Grande-Roquette.
 Na ostatni ten wyraz Duplat zadrżał od stóp do głowy.
 Więzienie Grande-Roquette! ależ to tam on właśnie komenderował rozstrzelaniem Arcybiskupa Paryża i innych zakładników. Poznają go tam niechybnie!
 — Nie przedłużajcie mej męki!— wyjąknął przygasłym [ 74 ]głosem. Prowadźcie mnie natychmiast do Wersalu, ponieważ tam sądzą i dokonywają rozstrzelania!
 Mówiąc to, myślał sobie:
 — Może w Wersalu zdarzy mi się sposobność uniknienia śmierci? Gdyby skazano mnie na deportacyę, żartuję sobie z tego! Wszak z tamtego powracają?
 — Zobaczymy! — odparł Duclot, drzwi otwierając i stając w nich na straży.—
 W drogę! zakomenderował Boulard.
 Wszyscy trzej zwrócili się w stronę pola, idąc ścieżynką prowadzącą nad rzekę, którą przepłynąwszy czółnem, udali się wraz z więźniem na stacyę drogi żelaznej, zkąd wsiedli na pierwszy pociąg odjeżdżający do Paryża.
 Duplat zamknąwszy się w sobie, popadł w głębokie milczenie.
 Żyć pragnął pomimo wszystkiego i układał w tajemnicy plan ucieczki, oczekując na sposobność ku temu.
 Próżna nadzieja! sposobność ta nie nastręczyła się wcale. Za przybyciem do Paryża został odprowadzony nie do Grand-Roquette, ale do więzienia w Mazas.
 Nazajutrz rano wraz z gromadą składającą się ze stu pięćdziesięciu kommunistów, pokrępowanych po dwóch i po trzech razem, Serwacy Duplat odstawionym został do Wersalu.
 Z pochyloną głową, a wściekłością w sercu, szedł, prowadzony przez dwa szeregi huzarów z karabinami w rękach. Oddział linjowych żołnierzy zamykał pochód, tworząc straż przednią i tylną.
 I owe stado tych prawdziwie nieczystych zwierząt, wlokło się zwolna, wznosząc tumany kurzu na drodze, wchodząc na wierzchołki wzgórz, spotniałe, jęczące. obsypywane w przejściu obelgami i naigrawaniem się przechodniów, o tyle pognębione obecnie, o ile byli bezczelnie nadętymi pychą, w czasach, gdy potrząsając czerwoną chorągwią, usiłowali Paryż poddalić.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false