Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XXVII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 158 ]
XXVII.

 Henryka zachwiała się z okrzykiem przerażenia. Gilbert, wspomniawszy o dziecku, mającem mu przynieść majątek, podtrzymał ją, niedozwalając upaść na podłogę.
 Duplat wycelował pistolet w Raula d’Areynes, który stojąc niewzruszony przyskoczył doń szybko, jak piorun, a pochwyciwszy jego podniesioną rękę, spuścił ja na dół z niezrównaną, siłą.
 Łotr pomimo tego, zdołał nacisnąć kurek. Strzał wypadł, ale na szczęście kula utkwiła w podłodze.
[ 159 ] Henryka podtrzymywana przez męża, zemdlała.
 Ksiądz Raul był silnym, a do owej siły fizycznej łączył krew zimną. Serwacy Duplat uczuł, że ręka wikarego miażdży mu pięść, jak gdyby młotem żelaznym.
 Zapienił się z wściekłości, z oczu tryskały mu błyskawice gniewu i cierpienia. Zawył przeraźliwie.
 — Posłuchaj! — zaczął młody kapłan stanowczym lecz tak spokojnym głosem, jak gdyby nie zaszedł żaden wypadek — zobelzyłeś mnie bez przyczyny, chciałeś mnie zabić bez powodu.
 Tu, lewą ręką, jaką miał wolną, wyrwał mu z za pasa drugi pistolet.
 — Mógłbym teraz cię zabić — mówił dalej ksiądz Raul — Zostałoby pewnie uwzględnionem, ponieważ walczę w obronie własnego życia, wszelako jako sługa Boży, przebaczam tobie! Tak, przebaczam — mówił — lecz jednocześnie nakazuje ci wyjść z tego mieszkania, opuścić je natychmiast, inaczej nie bacząc na to, że jestem kapłanem będę pamiętał tylko, że jestem człowiekiem, a ów człowiek w imieniu wszystkich uczciwych ludzi, wymierzy sprawiedliwość zabijając cię bez litości, jak się zabija drapieżne rozjuszone Zwierzę, jak się zabija psa wściekłego!
 Duplat przestraszony, cofnął się wstecz.
 — Owem drapieżnem zwierzęciem, tym psem zaciekłym, ty jesteś! zaczął chrapliwie. Poczekaj! ja cię odnajdę!
 — A wskazując na Gilberta: Jak i tego zarówno — dodał — odpłacę wam obu!
 I wybiegł.
 Henryka wróciwszy go przytomności, przypomniała sobie o tem co zaszło.
 — Ach! księże wikary, cożeś uczynił? — zawołał z trwogą Gilbert.
 — Stanąłem w twojej obronie...
 — Zgubiłeś nas i siebie. Ten człowiek jest łotrem ostatniego rodzaju, nienawidzi księży! Wszakże słyszałeś co mówił? — On tu powróci za chwile, przyprowadziwszy wraz z sobą kilku nędzników, któremi dowodzi. Zagrożonem zostało twoje życie, tak jak i nasze zarazem!
[ 160 ] — W rzeczy samej! Gilbert ma racją ozwała się Henryka drżącym ze wzruszenia głosem. — Błagam cię kuzynie, wyjdź ztąd co prędzej, ponieważ ten potwór wróci tu wraz ze swojemi wspólnikami! stanowczo.
 — Będę na nich oczekiwał — odrzekł stanowczo.
 — Ależ to szaleństwo! — zawołał Gilbert.
 — Odejdź... zaklinam! prosiła Henryka. — Jestem kobietą, mam zostać matką... może to wzbudzi nieco litości w sercu tamtego rozbójnika. Lecz tobie on nie przebaczy, na pewno! Rozbroiłeś go... pokonałeś, upokorzyłeś! On pragnie teraz krwi twojej! Przenieś się z tego okręgu... wyjedź z Paryża... udaj się do Wersalu i połącz z rządem regularnym.
 — Henryka dobrze radzi, kuzynie poparł Gilbert — Tu zostałbyć zamordowanym, to nieuchronne, podczas gdy ja sam pozostawszy, potrafię stawić czoło temu łotrowi i jego towarzyszom. Odjeżdżaj, odjeżdzaj co prędzej!
 Wikary zrozumiał, iż rzeczywiście jego obecność u Rollinów powiększała niebezpieczeństwo, tak dla nich, jak i dla niego i że byłoby bezrozumnem wystawiać się na śmierć niechybną, gdy ta śmierć nie przyniesie nikomu pożytku.
 Rozdrażnił jedną z tych natur występnych, której nic w świecie teraz powstrzymać nie byłoby w stanie od wybuchu wściekłości posuniętego aż do zbrodni!
 Uścisnąwszy przeto Henrykę, podał rękę Gilbertowi.
 — Śpiesz się na Boga! powtórzył tenże, drzwi otwierając — a bądź bacznym wychodząc z tego domu; mogą czatować na ciebie na zewnątrz.
 Ksiądz d’Areynes mając wyjść, zatrzymał się w progu.
 — Ale wy... wy... co poczniecie? zapytał. Skoro jesteście do tego stopnia zagrożonymi przez tego zbrodniarza, dlaczego nie wyjedziecie z Paryża, jak mnie to radzicie uczynić? Moglibyśmy razem wyjechać?
 — Stan zdrowia Henryki na to nie pozwala, rzekł Gilbert. Upewniam cię kuzynie że potrafię przywieść Duplat’a do upamiętnienia, choćby mi przyszło chwilowo przyjąć dowództwo przezeń ofiarowane.
 Gorączka niepewności i trwogi wstrząsała Henryką. Co [ 161 ]chwila zdawało się jej że słyszy na schodach kroki i szczęk broni.
 Wychodź kuzynie! — wołała i niech cię Bóg ma w swojej opiece.
 — Niech wami się opiekuje! — odparł wikary, a widząc jaki niepokój sprawia jego obecność biednej kobiecie, wyszedł.
 Rollin, mimo że złorzeczył mu w głębi duszy niechciał byłby jednak ażeby śmierć spotkała go w jego domu. Jego obawa o życie księdza d’Areynes nie pochodziła ani z życzliwości, ani ze wstrętu do zbrodni, lecz wywoływała ją myśl o strasznych następstwach jakie wyniknąć mogły z morderstwa, popełnionego w jego mieszkaniu, i w jego obecności.
 Rozgłoszono by o tem, rozbierano szczegóły i posądzono by go może o wspólnictwo. Wiadomość o zaszłym wypadku, mogłaby dobiedz do Fenestranges. Hrabia Emanuel natenczas, uczyniwszy go odpowiedzialnym za śmierć swego synowca, w przystępie gniewu, mógł unieważnić testament.
 Gdyby wikary został gdziekolwiek zaaresztowanym, wsadzonym do więzienia, a nawet rozstrzelanym przez rozbójniczą bandę Kommunistów, mało to obchodziło Gilberta, byle to tylko nie nastąpiło w jego mieszkaniu. Stawał mu bowiem jak widmo przed oczyma stracony majątek.
 Groźby, wymierzone przeciw sobie przez Duplat’a, nie trwożyły go wiele. Zostając w dobrych stosunkach z kilkoma członkami Komitetu centralnego Kommuny, wystarczyłoby mu udać się do nich, aby nakazać milczenie byłemu sierżantowi.
 W ostatnim razie, postanowił, że ujmie za broń pozornie, ale do żadnego ruchu mieszać się nie będzie, a nadewszystko nieprzyjmie dowództwa oddziałem. Nazbyt był na to przezornym, przewidywał bowiem bliskie stłumienie tego powstania, a nadewszystko nie chciał, ażeby jego nazwisko figurowało w dzienniku Kommunistycznym, jaki mógłby wpaść w ręce hrabiego Emanuela, a tym sposobem sprowadzić wydziedziczenie przezeń jego synowicy.
 — Trzeba cierpliwie oczekiwać!.. — mówił sobie po odejściu wikarego, prowadząc Henrykę do jej pokoju.
 Wyszedłszy od Gilbertów, ksiądz Raul d’Areynes przemyśliwał o owej strasznej scenie jaka nastąpiła przed chwilą, i zaczął sobie czynić wyrzuty.
[ 162 ] Porwany chwilowo wzbudzeniem krwi staroszlacheckiej, teraz, po ochłonięciu, stał się znów kapłanem.
 Wplatałem się bezpotrzebnie w ową szaloną walkę — mówił sobie. Nie trzeba mi się było ukazywać temu łotrowi, który niewiedział o mojej obecności u Gilberta. Skompromitowałem jego i Henrykę, naraziłem własne życie, o które zresztą niewiele mi chodzi, gdy by nie myśl o moich ubogich, którzy w razie mojej śmierci, pozbawieni by zostali pomocy. Groziłem zabójstwem człowiekowi i uniesiony krewkością gotów byłem go zabić... ja... sługa Boży na ziemi!... Przebacz mi... przebacz!.. Stwórco miłosierny!..
 Po kilku sekundach zadumy mówił dalej.
 — Henryka dobrze radzi... Wyjadę do Wersalu nieodkładając, tej nocy. W Paryżu byłbym śledzonym, uwięzionym, jak arcybiskup Darboy, i ksiądz Deguerry. Zostałbym zabity nie spełniwszy obowiązków jakie sobie nakazałem? Nie!.. nie!.. żyć powinienem, ażeby dalej pełnić czyny miłosierdzia.
 Przystanął, i obejrzał się w stronę ulicy Servan.
 Noc była ciemna; przesunął się szybko pod murami domów, a doszedłszy ulicy Chemin-Vert, zatrzymał się powtórnie i spojrzał w około siebie.
 Nikogo widać nie było; żaden hałas nie dochodził.
 Nagle usłyszał gwar ludzkich głosów, i krok miarowy jakoby nadchodzącego oddziału, i jednocześnie przy świetle gazowej latarni ujrzał na kilkadziesiąt kroków przed sobą błyszczące bagnety i dwunastu żołnierzy Kommuny, prowadzonych przez dowódcę.
 — Może to Duplat wiedzie swych towarzyszów do Gilberta Rollin? pomyślał z trwogą. I przebiegłszy szybko ulicę Saint-Maur, wszedł na pusty plac, znajdujący się w pobliżu, gdzie ukrył się poza szczątkami starego muru.
 Oddział, przeszedłszy spokojnie, minął ulice Saint-Maur, zwracając w stronę Roquette.
 Wikary odetchnął i zaczął iść dalej. W kilku minutach przybył do swego mieszkania przy ulicy Pepincourt.
 Stara jego służąca oczekiwała nań z niepokojem.
 — Postaraj się coprędzej Magdaleno, o jakie cywilne ubranie; — rzekł do niej. — Przynieś mi pantalony, surdut i kapelusz.
[ 163 ] — Co się stało... na Boga? — pytała przestraszona kobieta.
 — Jadę do Warsalu.
 — Jakto... teraz, w nocy?
 — Natychmiast! Grozi więc niebezpieczeństwo?
 — Tak!
 — Ach! wielki Boże.... ulituj się nad nami!... wołała łkając służąca.
 — Nie płakać i rozpaczać, Magdaleno, ale spieszyć się nam potrzeba, — mówił wikary. Czas nagli!.. Mogą tu lada chwila przyjść po mnie!
 — Nasz zakrystyan mieszka tu obok. Jest on tegoż samego wzrostu i tej tuszy... Biegnę do niego po ubranie! mówiła, zabierając się do wyjścia.
 W pół godziny potem, ksiądz d’Areynes zmieniony do niepoznania, w świeckiem ubraniu, wyszedł z ulicy Pepincourt, zwracając się ku Belleville. Postanowił wyjść z Paryża od strony Près-Saint-Gervais, ażeby nie budząc podejrzeń mógł uniknąć badań obostrzonych przez przepisy. Słusznie przypuszczał, iż fortyfikacye, położone z drugiej strony miasta, słabiej są strzeżone i nie mylił się w tym razie.
 Dwudziestu gwardzistów, pod wodzą porucznika, stanowiło straż od strony Saint-Gerwais.
 Była godzina druga nad ranem, gdy Raul d’Areynes znalazł się naprzeciw biur Akcyzy, zajętych obecnie na odwach przez związkowych.
 Echa pijackich głosów, wybuchy idiotycznego śmiechu, mężczyzn i kobiet, zwrotki sprośnych pieśni, uderzyły słuch jego.
 Przystanął.
 Pomieszany ów hałas, wybiegał z wnętrza budynku, w którym obecnie, jak wspomnieliśmy, mieścił się odwach.
 Uczucie wstrętu wstrząsnęło młodym kapłanem; zatrzymał się, wachając. To jednak wachanie krótko trwało. Potrzebując bądź cobądź wydostać się poza obręb Paryża, postąpił naprzód.
 Pijany szyldwach zastąpił mu drogę.
[ 164 ] — Stój obywatelu! wykrzyknął głosem chrypliwym, zaledwie trzymając się na nogach. — Niewiesz, ze przechodzić tędy nie wolno?




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false