Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/225

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— Sztuka nie wzoruje się na naturze i w niej nie szuka ideału piękna, proszę pani — rzekł Leon, zmrużając lekceważąco oczy — conajmniej służy nam ona do wydobycia pewnych nastrojów, jako środek. Prawdziwa sztuka dopiero tam się zaczyna, gdzie człowiek, obdarzony potężnem „ja“, patrzący na świat pod kątem swojej indywidualności, nadaje formę temu, co zrodziło się w jego wyobraźni; uciekać się on musi, niestety, do świata materyalnego, do natury, jak ją pani nazywa, ale czyni to niechętnie, przeobraża ją w sobie, nagina do nowych sił twórczych. Tak przynajmniej ja pojmuję sztukę.

— To dla mnie niedostępne, przyznaję panu — odparła Ludmiła.

— Właśnie też pragnąłbym panią wtajemniczyć w ten cudowny świat piękna, zaprowadzić do niego ot tak! — dodał, ujmując ją za rękę.

— Nie jestem przecie dzieckiem — odparła, marszcząc brwi i cofając delikatnie lecz stanowczo swoją dłoń.

— Zapewne, ale też moje wyrażenie było tylko przenośnią — rzekł urażony jej tonem Leon. — My, artyści, prowadzimy w ten sposób ludzkość w krainę ideału, nieraz czynimy to przemocą, wbrew jej woli, narażając się na prześladowanie i drwiny. To nas jednak nie zniechęca, kroczymy naprzód śmiało, nie oglądając się na nic. Ale ci, co się odłączają od tłumu i idą za nami na szczyty, Znajdują tam świat, o jakim nie marzyli w największych paroksyzmach swoich uniesień, świat nieskończenie piękniejszy, głębszy, szerszy, barwniejszy, wonniejszy, lepszy, świat rozkoszy, wobec których nasze życiowe rozkosze bledną jak podły kaganek łojowy wobec gloryi południowego słońca.

217