Jump to content

Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/213

From Wikisource
This page has been proofread.

— Dzięki Bogu i za to — mówiła Zgórska, wznosząc dziękczynne spojrzenie w górę — wie pan... — dodała oglądając się czy kogo niema w przedpokoju — wie pan... zaczynałam się już bać o Józefa. Zrobił się taki ponury, milczący, gorzki, zamykał się na klucz sam jeden, tam... Drżałam ciągle od kilku dni... O, ja go znam, on gotów na wszystko... Gryzie Się, bo widzi, że jego starania na nic... Boli go, że na mnie musi się oglądać... O, to człowiek ambitny... Bogu najwyższemu dzięki! To ci pana w fabryce? Zaraz? Co za szczęśliwy zbieg okoliczności.

W parę dni po tej rozmowie Zgórski zajmował już posadę magazyniera fabrycznego z pensyą trzydziestu rubli miesięcznie. Panu Stanisławowi przyjemnie było widzieć go na nowem stanowisku. Znękany, przygnębiony, zgięty we dwoje niemal starzec w przeciągu krótkiego czasu, zmienił się nie do poznania: oko przygasłe nabrało blasku, z twarzy zniknęła apatya, każdy ruch tchnął jakąś nerwową energią. Przychodził czasami do swego młodego nauczyciela buchalteryi upewnić się, czy dobrze prowadzi księgę sobie powierzoną i chętnie słuchał wskazówek. Czuł niezmierną wdzięczność dla pana Stanisława i na każdym kroku okazywał ją szeregiem drobnych zabiegów, mających na celu ulżenie mu w pracy. Młodzieniec był kontent, widząc Zgór-

205