Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/211

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— No to niech złoży ofertę w paru językach. Powiedz mu pan. Trzydzieści rubli na początek.

Pan Stanisław nie mógł zapanować nad sobą, żeby zaraz tego samego dnia nie powiedzieć o posadzie panu Zgórskiemu, który posiadł już pewne wiadomości z buchalteryi i potrafiłby spełniać obowiązki magazyniera fabrycznego bez wielkich trudności.

Pani Anna dnia tego była w najgorszym humorze, posprzeczała się bowiem z jednym ze stołowników, który stawiał jej nadmierne żądania. Płakała biedaczka w kuchni pocichu, z trwogą myśląc, że to już drugi stołownik ubywa jej w przeciągu tygodnia z powodu zwyczajnych kaprysów, a nikt nowy nie przychodzi.

Ujrzawszy Chojowskiego, powiedziała mu dzień dobry zdaleka, nie chcąc mu pokazać zaczerwienionych oczu.

— Mąż w domu? — zagadnął pan Stanisław.

— Nie, panie kochany — odparła, usiłując przybrać naturalne brzmienie głosu — przeczytał w kuryerku o jakiejś posadzie i poleciał spróbować szczęścia. Daleko, aż na Dzielną ulicę, zapewne nieprędko powróci.

— A panna Zofia?

— Od wczoraj zaczęła się uczyć strojów w jednym z magazynów. Pozwolili jej chodzić za darmo, chociaż inne płacą. Poczciwa jakaś właścicielka.

203