Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/160

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— Za ile sprzedałeś? powiedz otwarcie! — rzekła odsuwając go zlekka.

— Za dziesięć tysięcy? — kochanie.

— Za dziesięć tysięcy? — powtórzyła pani Kazimiera, załamując dłonie.

— Trudno. Gdybym czekał dłużej, możeby się znalazł lepszy nabywca — mówił biedak zgnębiony, ale widzisz, nie wytrzymałbym dłużej, tęsknota zżarłaby doszczętnie serce... Dzień i noc nie sypiałem, w sklepie dosiedzieć nie mogłem za nic, interesy zaniedbywałem, cierpliwości ani śladu! Żeby tak dłużej, zwaryowałbym chyba!

Przemocą oderwał jej dłonie od oczu i całował.

— Ale czyż potrafimy się utrzymać we troje z tych dziesięciu tysięcy? — mówiła pani Kazimiera, siłą woli powstrzymując się od płaczu. W Warszawie taka drożyzna, Leonek prawie nic nie zarabia... Cóż poczniemy teraz?

No, nie obawiaj się moja droga! — przerwał Komirowski, zamykając jej pocałunkami usta, — nie będzie wam zbywało na niczem. Bolesław osiwiał, to prawda, ale nie cofnie się jeszcze przed żadną, najcięższą choćby pracą, bo nowe siły w niego wstępują, odkąd widzi obok siebie kochaną Kazieczkę i jedynaka. Zobaczysz, co twój stary jeszcze potrafi! No, otrzeć oczy i uśmiechnąć się! Zaczniemy życie inne, szczęśliwsze, aniżeli dawne. Co ja mówię!? Teraz dopiero będziemy żyli naprawdę!

152