Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/111

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Nadstawiła ucho, łowiąc szepty metaliczne, przysięgłaby, że usłyszała swoje własne imię... Tak, wołał na nią jakiś głos!

Dlaczegóżby nie miała go posłuchać? Jak melodyjnie, jak przyjaźnie wzywa ją!

— Czy znasz ty słodkie zapomnienie, — pytały biegnące u jej stóp fale — czy skosztowałaś już bardziej błogiego nad ziemskie błogości spoczynku? Czy tęsknisz do czegoś lepszego, aniżeli życie? Wszak tak? No to zrób jeden krok jeszcze, a damy ci wszystko, czego pragniesz! Przekonasz się, jak skutecznie leczą nasze pocałunki z wszelkich cierpień, jak szybko zabliźniają najbardziej krwawiące rany... Jeden, jedyny krok! Zdobądź się na sekundę odwagi, a otrzymasz nagrodę, nagrodę zapomnienia!

Zdjął ją lęk, obejrzała się, bo ucho jej pochwyciło jakiś szelest, mącący te rozkoszne Szepty igrającej wody, ale nie spostrzegła nic podejrzanego, była sama, nie przeszkadzał jej nikt...

— ... Odważ się! — powtarzały fale. — ...Nie bój się, nasze objęcia są miękkie, niby matczyne...

Z piersi panienki wydobyło się stłumione łkanie, ręka podniosła się do czoła i uczyniła znak krzyża, ciało pochyliło się naprzód... Ale poczuła nagłe i niespodziane dotknięcie ciepłej dłoni, które podziałało na nią, jak dotknięcie żarzącej głowni. Wydała lekki okrzyk i odwróciła się. Za nią stał pan Stanisław zmieniony i blady, w promieniach księżyca. Łagodnym ruchem objął jej kibić i odsunął o krok

103