Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/47

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

W święto żądz w pełnem róż i ciała łożu,
Na pocałunków żarłoczną biesiadę,
W przystań swych objęć na rozkoszy morzu
Wołała ciało me od głodów blade.

Najdroższem życia winem, krwi nektarem,
Bezcennym modrych żył klejnotem szczodra,
Chciała mnie spowić włosów swych pożarem,
Okuć w ramiona najsłodsze i biodra.

W omdlenia szału, w obłędne uściski,
W drżeń niewysłownych niebiańskie rozkosze,
Kusiła cudem swym, co był mnie bliski,
Jak ust mych słowo to, którem ból głoszę.

Tak bliska była, naga i gorąca,
Studnia upojeń, wiedza szczęścia błoga,
Radość wszechmocna bez kresu i końca...
Lecz mnie strach napadł okropny i trwoga!

Z rozpacznej grozy nieprzytomnym krzykiem,
Pięśćmi zakrywszy przerażone oczy,
Wśród trwóg, co węży ścigały mnie sykiem,
Po różach, które spadły z jej warkoczy,

Uciekłem smagan biczami sumienia,
Sieczony śmiechów szatańskich rózgami,
Przed strasznem widmem mego potępienia,
Skrapiając ziemię płomiennemi łzami...


43