Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/116

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Lecz my z pieśnią na ustach, z wargi pozdrowieniem
Idziem, choć mrok osłania ziemię snem i cieniem
I uśmiech zostawiamy swój przy każdej bramie,
Nawet w zmierzch tak posępny, co zgina i łamie.

Ileśmy już przeżyli zmierzchów! Ileż razy!
Gdy na duszy mrok leży, jak mogilne głazy,
Gdy ból całuje ogniem zmierzch naszego czoła
I załamuje ręce myślom, a noc woła:
„Ugnij się, serce, ugnij! Pracujesz najemnie
W pługu, co orze ugor! Trud mija daremnie!
Ziarna rozmiotły burze wśród wichrów niesnasek,
A to, co w ziemię rzucasz, to jedynie piasek,
Który w oczy ci rzuca wiatr i złość na psotę,
A wzrok oślepion myśli, że to gwiazdy złote!
Co siejesz, to nie perły muszlom wykradzione,
Ale łzy twoje własne, gorące i słone!
Poddaj się, serce, poddaj! Złam miecz na kolanie,
I z krzykiem proś o pardon, proś o zmiłowanie.
Rozluźnij uporczywe, zaprzysięgłe palce!
Rzuć miecz złamany, tępy! Musisz ulec w walce
I paść ku pastwie kruków i psów poniewierce.
O, poddaj się, ulegnij, ślepe, wierne serce!“

O, wtedy ścisnąć pięście, zaciąć niemo wargi,
Dźwigać się hardo czołem i nie wydać skargi;
O, piąć się po krzemiennej, nagiej, stromej skale
Z usty popękanemi w suszy i upale;
Nie mieć cienia dla czoła, ni dla wargi źródła,

112