Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/223

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Bo gwiazdy szczęścia tylko duchom wstają
I promień bogów nie pada na błoto!

Świat wasz brzmi ciągle, jak pusta butelka,
Muchami żartu i jadłem się dymi —
Zgniła rozpusty podpiera go belka,
Na której stoi duch głupstwa olbrzymi.

Z tego, co piękne, zysk tylko mieć chcecie,
Wyssać woń z róży i pogardzić kwiatem —
Lecz wy pięknego pojąć nie umiecie,
I miłość waszym nieodkrytym światem!

Ot! — tam — tam patrzcie, gdzie nie dojrzy oko:
W górze, nad mgłami, a w niebie głęboko
Kryje się księżyc, nazwany Pięknością,
I przy nim słońce, nazwane Miłością!

Lecz cóż wam prawię? — dla was jest kobieta —
Mylę się — raczej są dla was kobiety!
Wyście tu pany — a mnie się, niestety,
W mózgu zaćmiło. — „Ah, biedny poeta,

„Co patrzy w chmury, a prawdziwych zdarzeń
Nie widzi nigdy na istotnym świecie —
Dziki samotnik z lutnią polną marzeń,
Co kwiat pustyni w marny wieniec plecie;

„Z przed ócz którego świat mdleje i znika,
Mrze gospodarstwo — nawet polityka,
Jak tylko ujrzy gdzie śnieżną spódnicę,
Pukle z jedwabiu lub z atlasu lice —

„A to, co ujrzał, wraz zmienia na cuda —
Każę tym paniom, by w niebie mieszkały,
Kiedy tu zostać na ziemiby chciały,
Bo w niebie święci — a gdzie święci, nuda.

„Na co czcić, kochać, gdy można używać?
Na co rozpacze, gdy można się bawić,