Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/22

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
DZIENNIK UMIERAJĄCEGO.
──────
24—25 października 1830. Genewa..

 Łoże umierającego przyjaciela! To słowo pełne jest dla mnie wspomnień rozdzierających. Pamiętam go jeszcze rozciągniętego bez sił, zżółkłego całkiem i słabym głosem mówiącego do mnie, aby uspokoić me łkania: „Och, wierz mi, suchoty to śmierć bardzo łagodna.“ Widziałem wiele zgonów, lecz ten miał w sobie coś tak niezwykłego, że nie zapomnę go nigdy. Byłoby trudno to opisać, lecz kto to widział, jak ja widziałem, odczułby tak samo. „Znajdziesz w tym biurku list pod twoim adresem, przez miłość dla mnie, przeczytasz go“, były jego ostatnie słowa; i łza jedyna spadła z gasnących oczu, jak gdyby żałował tylko jeden przedmiot na ziemi. Potem umarł. Dlaczego ręka moja drży, kreśląc to słowo? Śmierć nie jest-że rzeczą zwykłą, codzienną? Ale, powtarzam, te chwile ostatnie miały piętno, sobie tylko właściwe; tak jak rysy jego, rozkładając się miały w sobie coś jeszcze różnego od innych. Nie mogłem pójść za jego trumną, lecz kiedy dźwięk dzwonów ogłosił mi wejście jego do kościoła, przeczytałem jego list, i by lepiej zachować w pamięci, przepisałem następujące ustępy. Reszta znalazła grób w mojem sercu:
 „Kiedy uczułem, że zbliża się koniec, wziąłem pióro do ręki, aby przedłużyć me życie w pamięci twojej. Jest to jedyna nieśmiertelność, na którą mogę liczyć, chociaż będę dość szczery, aby wyznać, że ze wszystkich sił duszy pragnę innej. Powiedziano mi, że mam jeszcze kilka miesięcy życia. Spróbuję