Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/129

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

serca się roztopi. — Ale ci, którzy zestarzeli się boleścią, płakać już nie mogą. — Im wiecznie ciężko.
 Wtedy wstają w nocy i błądzą — po czarnych ścieżkach, po gruzach ich długie przechadzki.
 Księżyc już ich razi światłem swojem — nie usiądą nigdzie, bo nigdzie nie mogą spocząć.
 Przed zamkniętymi kościołmi Twymi przechodząc, znak krzyża, kreślą w marnem powietrzu i idą dalej.
 Myśli ich wraz z niemi.
 A myśli ich jako tęskne dźwięki, jako wiry burzliwe, jako piasek wrzący pustyni.
 Ptaki nocne, oplecione szumami wichrów, gonią za niemi; z sitowia bagien, z pod gałęzi cyprysów, z nad piołunu dolin wznoszą się głosy, co im wspominają przeszłość, co im wróżą nieszczęście.
 Wrócić by chcieli tam, gdzie byli kiedyś.
 O Panie, ześlij im Anioła Stróża!
 Czyż nie zlitujesz się? czyż dziecię nie wyprosi u Ojca chwili odpoczynku? Czy nie każesz cieniom nocy, by ich otuliły dokoła?
 Ty dobry i święty — Ty czujesz każdą boleść stworzeń Twoich, ale i Ty sam nie cierpisz, bo wiesz, o Panie, żeś ich zbawił na wieki.
 Proszę Cię za niemi i za sobą, Panie!
 Daj im pokój ducha, i mnie, Panie!
 Ubłogosław ich i mnie, Panie! — Daj im i mnie zasnąć na chwilę, nim przyjdzie godzina snu wiecznego mi ziemi, a życia wiecznego w Tobie!


────────