Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/120

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 Wiosna wieku Twojego ludzkiego upłynęła na pustyni.
 Bo Ty sam byłeś światem.
 I jako świat młody, nieśmiertelny, zbliżyłeś się po długich czuwaniach i myślach do tego starego, zepsutego, który panował na ziemi.
 Zaczęła się walka Twoja z nim.
 Nie mieczem walczyłeś, ale potęgą myśli i słowa.
 Tym, których przybrałeś Sobie, nie opasałeś skroni złotymi wieńcami, nie włożyłeś w ich dłonie oręża, ale dałeś im wiarę i siłę cudów — kazałeś ich Duchom stąpać i deptać po świecie ciała.
 Byłeś królem niewidomych.
 Byłeś panem nieskończoności.
 Urodzon z niewiasty, kochałeś niewiasty za to, że słabe ciałem i lotne duszą.
 Za to, że bliższe świata duchów.
 Za to, że cierpliwsze na męki.
 Za to, że mniej głośne chwałą.
 Za to, że nieśmiertelności nie mają na ziemi.
 I słabościom ciała i słabościom, w których tlała iskierka miłości, przebaczałeś, Panie!
 Maryi przebaczyłeś, kiedy wonnemi kadzidłami i długim włosem swoim przyszła namaścić Ci stopy — i tej kazałeś odejść w pokoju, tej, którą ukamienować chcieli.
 Ale pychom Ducha, ale uciskającym biednych, ale przechwalającym się w dumie i nieużytości serca, ale kłamiącym przed ludźmi, by uwieść ludzi, nie mogłeś przebaczyć.
 Tam, gdzie nie było miłości, jedno podłość była i złocone fałsze, sądziłeś i potępiałeś.
 Kupców, frymarczących w świątyni, wygnałeś z niej; w obliczu Faryzeuszów iskrzyły się Boskie oczy Twoje i gniew nieśmiertelny wschodził na czoło Twoje!
 Przyrównałeś ich do bielonych sarkofagów.