Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/94

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
IX.

 Bolesław Śmiały, tylko garstką rycerstwa otoczony w Kijowie, musiał nakoniec opuścić siedlisko gnuśnej rozkoszy. Przebywa zatem Ruś i wjeżdża do Krakowa. Ileż skarg, ile popełnionych zbrodni, w czasie nierządu pobytu jego w Kijowie zdziałanych, z przeraźliwymi jękami powitało króla i rządcę swojego! Rozesłano śledztwa na całe państwo. Skrępowanych zbrodniarzy bez wyjątku płci i godności stawiono przed oblicze królewskie, roztwarto więzienia, przywołano katów i z rozkazu surowego Bolesława krew płynęła potokiem, obmywając sobą straszny owoc nierządu bez praw i przemocy. Wróciło wielu rycerzy z Bolesławem, ale gdzież ich żony?... gdzie włości i mieszkania?... Nie poznali oni kraju swojego, ani znaleźli dzieci swoich, ani powitali małżonek. — Gwałtownie rozpasane, beztamowe rzeki dowolności zuchwalców i rozpustników pochłonęły nieomal wszystko. Niestety, ukarał też nieubłagany Bolesław okropną, przerażającą katuszą tak winy słabości, jak rozmyślne zbrodnie.

 Z rycerską drużyną Bolesława powrócił także i Mikołaj, mąż Małgorzaty. Zadrżał on na ten niesłychany obraz swej ojczyzny. Wspomniał na swoją lubą i, świadek tylu okropności, oddalał straszne od niej domysły. Lecz jakiż widok stawił mu się przed oczy! Wszakże to Sambor, Sambor, zembockiego sąsiada dorodny syn, idzie w tych kajdanach na rusztowanie!
— Zatrzymaj się chwilę, poczekaj, Samborze! — krzyknął na widok jego Mikołaj. — Coś uczynił, nieszczęsny?
— Twoją żonę uprowadzić chciałem w wspólnictwie z Bodzanką, Zbiludem i Zemą; spaliłem twój Zembocin, nakoniec za podobną zbrodnię schwytany, okuty i za czyny moje po tę nagrodę, jak widzisz, idę.