Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/92

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

bolesne zadawać rany, mógłżebym ja wystawiać na najsroższą walkę najświętszych jej powinności dla Mikołaja z tak wielkim okupem swojego własnego dziecka? Daremnie, daremnie — jestem nieszczęśliwy i nim wstąpię do grobu.
 Kiedy tak duma Wacław, nagle jakiś zgiełk rozlega się w podwórzu zamkowym. Zadziwiony, bierze za rączkę Świętosławka i biegnie ku drzwiom komnaty; ależ, zanim doszedł, otwierają się nagle i Dobrogniew po trzech latach podróży stawa przed jego obliczem. Uścisnął go i najspieszniej zapytał.
 — Bądź spokojnym, Wacławie! — rzekł, przerywając, Dobrogniew. — Małgorzata żyje jeszcze.
 — Żyje! — wykrzyknął młody pan na Siewierzu z niewymowną radością i łzami zalał swe lica. Ucichnął Dobrogniew, a po chwili radosnego płaczu Wacława i rzewnych westchnień zapytany od niego, gdzie i czy wolna żyje:
 — Wolna — rzekł — chociaż zamknięta w więzieniu.
 — Jakto? — przerwał mu Wacław. — Mów jaśniej!
 — Po długim nadaremnym utrudzie, kiedym odległe zwiedził krainy i nie mogłem powziąć żadnej wiadomości o Małgorzacie, postanowiłem wrócić do domu. Szedłem około byłego Zembocina. W blizkości tych gruzów leżą Proszowice, w nich jest kościół, a na nim wyniosła wieżyca. W ciepłej maja nocy spocząłem pod nią i — o zjawienie! — usłyszałem głos niewieści, wychodzący z ciemnego otworu wieży. Przysłuchuję się, rozważam, aż tu, o cuda, słyszę głos... Małgorzaty i Maryi! Chowając głęboką tajemnicę, badałem ludu o wieżę, lecz ten, jak zwykle, zamiast prawdy opowiadał mi same powieści o strachach i dziwach. Widząc, iż owi wieśniacy wcale o Małgorzacie nie wiedzą, udałem się do plebana, wymiarkowałem go, a potem oznajmiłem mu