Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/79

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

do bogatego oraz czasem zczerniałego zamku, jak ów nieszczęsny, który znienawidził świat i ludzi i jego szczęście.

────


II.

 Zembocin, posiadłość dzielnego Mikołaja, niedaleko Krakowa, był jedynem miejscem, kędy Wacław mógł złożyć ciężar swojego udręczenia, owo brzemię trawiącej go okropności. Zembocin był rajem dla niego. Tu on wszystkie powaby, wszystkie wdzięki czarownego świata widział, tu się zbiegły wszystkie promienie nieodgadniętych uroków dla niego. Samo przecież miejsce nie miało żadnej ułudy, nawet piękności; owszem, odkąd Mikołaj opuścił to siedlisko i poszedł w szeregach Bolesława Śmiałego na polu chwały marne zbierać wawrzyny, odtąd głucha spokojność, a niekiedy posępna cisza odstręczała wesoły uśmiech i swobodę, śmiertelnych. — Przecież był tam jeden punkt świetny, jedna szczęśliwa gwiazda, której promienie błyskały jakimś tajemniczym, czarodziejskim, niewypowiedzianym zachwytem w oczach Wacława.

 I istotnie, było to rzadkie zjawisko na ówczasowym moralnym widnokresie, rzadka niezłomność, święta wiara małżeńska, rzadka moc nad sobą i niezachwiana stałość najpiękniejszej swojego wieku kobiety. Małgorzata było jej imię. Gdyby sama tylko uroda, sama czarująca w niej postać były jedyną jej okrasą, możeby Wacław był pominął te edeńskie[1] róże, których barwa nietrwałą, a rozkosz tak krótką jest w życiu człowieka, jak małą jest kropla w porównaniu niezmiernych wód oceanu. Ależ, niestety, powaby Małgorzaty nie były to z powiewem wiatru czasowego ulatujące wdzięki; posiadła ona cenniejsze bez granic, anielskie przymioty duszy, i te to zachwycały Wacława. Czegożby on nie od-

  1. Jaromir, Biskup praski, zbuntował się przeciwko bratu Wratysławowi 1061—1086.