Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/42

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

szyny. Zbrojne szeregi wdzierały się po przepaściach i sterczących urwiskach; Archeld z Hałdy, trzymając w prawicy jaśniejący oręż, jak miecz anioła śmierci, podpierając lewą oblubienicę, czekał na nie z odwagą bohatera, poświęconego śmierci. Cała skała, okryta zbrojnymi, w każdem miejscu błyszczała to szyszakiem, to pancerzem, i zdało się Elżbiecie, że kamienna opoka w stalową przemieniła się górę. Doszli nareszcie szczytu mordercy i szczęk broni się rozległ i wielu ich poległo. Archeld bronił najdroższego skarbu z wściekłością rozpaczy. Ale córka wojewody uczuła, jak coraz bardziej drżało podpierające ją ramię, spostrzegła strumienie krwi, wylewające się z pod zbroi, i cała góra zdała się jej zalaną purpurowym potokiem; porwane nim ciało Archelda runęło ze szczytu opoki i, rozdarte przez ciernia i głazy, padło u stóp pana z Pilcy. A surowy ojciec wziął rękę córki i połączył ją z sędziwą ręką swojego towarzysza, — i natychmiast rozległy się okrzyki: „Niech żyją Otton, niech żyje Granowski! I jego małżonka, córka wojewody, Elżbieta z Pilcy, niech żyje!“

7.

 A tu po raz trzeci zaszła zmiana w obrazach jej widzenia. Zdało się marzącej dziewicy, że przebywa wśród posępnych murów. Ogromne wieże, żelazne kraty, głębokie rowy i mosty zwodzone dzieliły ją od świata; ale nad wzniosie wieże i czarne kraty posępniejszym był pan tych miejsc, ubielony już swym starości włosem. Zapadłe oczy ciskały ponure błyskawice i, kiedy patrzała nań nieszczęśliwa żona, zawsze obok widziała pokrwawionego Archelda, który, wróciwszy z świata duchów, uśmiechał się jeszcze smętnie do oblubienicy, ale sztylet zemsty wzniesiony trzymał nad jej ciemięzcą. I zdało się Elżbiecie, że dni, miesiące i lata powoli upływały dla niej