Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/31

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

śpieszyłem więc kroku, ale postrzegłem, że już nie idę po ścieżce, że moje nogi nie torowaną postępują drogą, ale na miękkiej i wilgotnej chłodną rosą murawie się znajdują. — Daremno obracałem się wokoło, daremno szukałem straconej drogi. — Przebijałem się więc dalej przez krzaki i ciernie, głogi i krzewy. — Noc już całkiem owładła niebem. — Po długim dosyć czasie wyszedłem na miejsce otwarte, zewsząd jednak lasem otoczone. — Kilka tam ogromnych bielało kamieni. — Ujrzałem we środku białą postawę — stała niewzruszona na miejscu — w jednej ręce trzymała coś czarniawego — drugą kazała mi się zbliżyć. — Z odwiedzionym kurkiem, z biciem serca, z pilnemi oczyma, ze wstrzymanym oddechem przybliżyłem się do niej. — Twarzy rozeznać nie mogłem, ale pamiętam, że blade jej lica zgadzały się zupełnie z lekkiemi jej szaty. — Podała mi pergamin trzymany w ręku. — „Tu, rzekła, znajdziesz powód imienia Opinogóry.“ — Po tych słowach oddaliła się — ja chciałem gonić, ale rękopis opadł na ziemię — schyliłem się, żeby go podnieść — a kiedym go z ziemi ujął, wszystko już było znikło. — Nazajutrz przebiegłem oddane mi pismo. — W wielu miejscach zepsute przez wilgoć — znać, że w jakimsiś lochu leżało — nie mogłem więc, jak ułamki powieści o Opinio podać do wiadomości, co też uczyniłem. —
 1828 r. 6-go kwietnia, Opinogóra.