Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/23

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
3.

 Jeden tylko Nadar przechadzał się wzdłuż i wszerz — trwoga nigdy nie miała jeszcze przystępu do jego serca; widać było na jego ustach uśmiech pogardy dla otaczających go towarzyszów, którzy na samo imię Opina zbledli i z rąk wypuścili wesołości puhary. — „Nikczemnicy, myślał Nadar, nie warci nosić zbroi ani mieć miecza!“ — „Sokół równin“ lubił się naśmiewać z słabości innych i urągać się z nieznanej mu trwogi — porwał więc drugi raz czarę i głośno zawołał: „Życzę wam wszystkim śmierci Opina!“
 „Przestań, zawołał Mieczyn, nie mieszaj naszej radości!“ i powstał starzec z siwą brodą i wzniósłszy czarę: „Szczęście wam rzekł, szczęście, moje dzieci!“ Umilkł Nadar, szanował bowiem starość, ale schylił się do ucha Sławana: — „Niewiasty tu tylko siedzą, nie widzę mężów! — Strach ich opanował na wymówienie imienia zbrodniarza! — Chciałbym, żeby tu sam przybył!“

4.

 Ale jakiż to zgiełk i hałas miesza spokojność biesiadników? Jakież głosy miotają przekleństwa i srogie obelgi? Czy jeż miecze błyszczą przy wejściu do namiotu? — Otoczeni goście hufcami zbrojnych — Sławan daremnie broni Żulisławy — daremnie Nadar wstrząsa swoją włócznią. — Wróg niewinności i cnoty, nieprzyjaciel wesela stanął między szczęśliwemi i rozdzielił ich strasznym wzrokiem. — Pan Trzech Pagórków przybył — wszyscy upadli na kolana przed nim — Sławan tylko i Nadar, oparci na pałaszach, śmieją się wpatrywać w zbrodniarza. — Stary Mieczyn, zwątlony wiekiem, pozostał na siedzeniu z skór dzikich zwierząt. Patrzy Opin naokoło wszędzie widzi podłość i uniżenie — wszędzie po-