Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/197

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

szają, wirują, tryskają mgłą i parą, co w przezroczystych kolumnach wznosi się z przepaści i ślizga po ścianach skał.

 Szliśmy dalej, a za każdym krokiem droga stawała się coraz dziksza, oryginalniejsza, coraz bardziej opuszczona. Skały przybierały kształty nieznane dotąd. Roślinność znikła naraz; niekiedy tylko mech żółtawy pełzał dokoła głazów strąconych przez lawinę. Niekiedy goryczka o liściach rudych i twardych wyrastała w rozpadlinie, zresztą żadna roślina nie zdobiła nam drogi. Nieco źdźbeł trawy poruszanej wiatrem świeżym, przelotnym, ukazywało się nad naszemi głowami, lecz był to jedyny znak życia tutaj, wszystko zresztą było kamieniem i skałą. Zdaje się, że przyroda wyczerpała tu wszelkie formy skał. Czasem szczyty wyrżnięte w iglicę lub w strzałę; czasem szerokie kwadraty, lub głowico strzaskanych i zwalonych kolumn; lecz co najbardziej zadziwia, to wdzięczna zaokrąglona forma większej części. Zdaje się, że widzimy szalone fale potoku skamieniałe w biegu, tak dalece stoki spływają łagodnie i naśladują w zupełności zarysy fali. Błyszczące wodospady nie płyną już tutaj; suną raczej ścianami falistemi, wznoszących się i zniżających jak wody rwącej rzeki. Braknie im tylko ruchu. Doskonała nieruchomość sprawia najdziwniejsze wrażenie. Liczne arkady mostów przeskakują z brzegu na brzeg szerokich przepaści, przecinających drogę, i urozmaicają, że powiem, ogólny a jednostajny widok, którego głównym charakterem jest zniszczenie i samotność najzupełniejsza. Niema tu szaletów[1] ani mieszkań. Droga zwiesza się ciągle nad głębokiemi przepaściami i nic innego dokoła nie widać, jak skały bez zieleni i bez cienia, głazy na głazach nagromadzone stosami, zwały z gór spadłe, lodowce błyszczące w górze i białawe potoki, szemrzące u dołu.

  1. Szalet chata alpejska.