Jump to content

Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/195

From Wikisource
This page has not been proofread.
Meiringen, 24 sierpnia 1830, 10 wieczorem.

 Przepędziliśmy dzień cały w Meiringen. Dolina rozkoszna. Jej szerokość, jest dość znaczna. Góry są bardzo wdzięczne i całe pokryte wieńcami zieleni. W dali widać niby mur skalny, za który zachodzi słońce, w środku doliny dwie góry złączone u podstawy, rozdzielają się w górze ukazując śnieżne wyżyny Wetterhornu. Liczne kaskady utrzymują świeżość nieustanną i przerywają ciszę nocy. Aar przecina dolinę w całej długości; na jego brzegach rosną zielone kępy trawy miękkiej i puszystej. Lecz prawdę mówiąc, prawie niepodobna dobrze opisać dolinę Meiringen, bo nie posiada charakteru wybitnego. Jest mieszaniną wszystkich odcieni; można tu znaleźć dzikie rysy Lauterbrunnen i spokojną słodycz Chamonix. Na pierwszy rzut oka nic nie uderza; trzeba długo spoglądać, aby zrozumieć, że śliczna i polubić, bo z początku ani zadziwia, ani się podoba. Jakaś mętność i niepewność panuje we wszystkich jej częściach. Kontury skał nie rysują się mocno na błękicie nieba; potoki nie mkną jednym rzutem, lecz czynią tysiąc zwrotów; kaskady mają, wygląd leniwszy; słowem, wszystko jest niepewne i niema rysów wyrazistszych. Z wyjątkiem kilku szczytów, które strzelają w niebo w kształtach ostrych i spiczastych, wszystkie inne są mniej lub więcej zaokrąglone i wdzięczne. Surowości nie znać w dolinie Meiringen, a jednak nie można powiedzieć, aby była uśmiechnięta. Niektóre wąwozy mają wygląd ponury, łagodzą je wszakże wkrótce następne obrazy zielonych świeżych pastwisk i pięknych falistych pagórków. Nigdzie skały nie strome; zstępują w dolinę stopniowemi piętrami zieloni i lasów, albo też łagodną, prawie nieznaczną pochyłością. Jakieś dziwne wrażenie wywarły na mnie te miejsca, ale czuję w sobie mniej