Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/169

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

monia sfer umiera na jej skałach niewzruszonych, które na tyle pokoleń patrzyły mrących u ich stóp. A z tych pokoleń zaledwo niektórzy śmiertelnicy dosięgli jej czoła; są to liście uniesione wiatrem zimowym, podczas gdy tyle tysięcy innych więdnie na dole.




Chamonix, poniedziałek 3 sierpnia 1830 [1],
9 wieczorem.

 Od Sallanches do Chamonix jest tylko jeden wielki łańcuch, którego każde ogniwo jest skałą, uwieńczoną świerkami. Uda się czasem spostrzedz między niemi jakiś wierzchołek zuchwały i nagi, który przebija mgły ostrem czołem i szuka ponad niemi uwielbianego lazuru. Nieznacznie, wśród zmieszanego szumu kaskad i źródeł schodzi się w dolinę, w której łonie tyle jest róż, co lodów. I czem bardziej się pokazuje, tem silniej Mont­‑Blanc zdaje się rosnąć w wysokości, ogromie i mocy. Zdaleka wydaje się gładkim. Zblizka na jego wielkiem czole spostrzega się zmarszczki, i chętnie widzi się zmarszczki, bo przypominają myślenie. Zdaje się również, że troski krążą dokoła jego głowy; lecz znosi je z godnością, w milczeniu, niewzruszony; i chociaż głowa jest ubielona, pas zieloności otacza jego łono, a u stóp roztacza się srebro potoków i wdzięki łąk. Dolina wciśnięta między nim a górami, które tu przed nim się zniżają, rozciąga się piękna i świeża potokami i gajami. Szum wód lotnych, co jednym rzutem wypadają z ciemnego łona skal, napełnia powietrze; a idąc za tym szumem, silniejszym co krok, dochodzi się do źródła Arveyronu[2]. Tu wszystko na sobie nosi piętno opuszczenia. Na piasku wilgotnym odłamy skał leżą jak ścierwa. Wśród nich widać wznoszące się, spadające i znów wytryskające sine, białawe fale. Po jednej stronie brzeg

  1. Przypis własny Wikiźródeł 3. sierpnia 1830 to wtorek.
  2. Arveyron (cz. Arwerą).