Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/128

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

tylko proch ziemski. A przecież wzniosłem się ponad ten proch i lot swój śmiały zwróciłem aż ku niebu. I w tem także znajdowałem pociechę. Wreszcie usłyszałem głos, który do duszy mej przeniknął, wchodząc do najgłębszych serca tajników, jak gdybym miał rozpocząć nowe życie. Trzymałem ją silnie w objęciach, a jednak czułem, ża jakaś siła, przeciw której walczyć niepodobna, unosi ją ku niebu. Kusiłem się o niepodobieństwo i zostałem zwyciężony, jak niegdyś książę ciemności.
 Staczałem się w przepaść wirujących płomieni i wszystko pochłaniającego ognia. Całe moje ciało skazane było na wieczne cierpienie. Nie mogłem poruszyć żadnym swoim członkiem. Tylko oczy, które przyczyniły się do wielkości mej duszy tem, że zawsze wiernie odzwierciedlały jej myśli, oczy me rozpaczliwym wysiłkiem zwróciły się ku górze i wtedy ujrzałem ją, unoszącą się z wieńcem świetlanym u czoła, wśród łagodnej jasności, której każdy promień był zarazem dźwiękiem i harmonią.
 Zniżała oczy jeszcze na świat, który się rozpadał z łoskotem w powietrzu, szukała mię długo w powszechnym zamęcie przestrzeni, aż nakoniec spostrzegła; a wtedy oczy jej zaszły łzami, które spadając w próżnię, oddzielającą niebo od piekła, ukazywały mi się niby gwiazdy nadziei, błyszczące życiem nowem i światłem doskonalszem, przeznaczone do nowej drogi po przez niebiosa, jakby na zadośćuczynienie za ten padół płaczu, który tylko co został zniszczony. Jedna, jedyna łza spadła mi na czoło i przywarła do niego, jak perła do dna oceanu. A wtedy uczułem, że będę miał dość siły i odwagi by stawić czoło wieczności przekleństwa i potępienia.
 Wieczność się zaczęła. Zdawało mi się, że przechodziłem wieki całe wśród ogni i mąk; lecz te nie miały władzy nade mną: łza mej ukochanej oddalała je od mego ciała. Czułem ją świecącą nad mem czo-