Na placu katedralnym znajdowały się magazyny ze złotemi ozdobami religijnemi i apparatami ołtarzy.
Nad jednym z mniej okazałych sklepów widniał napis:
a pod spodem mniejszemi literami:
— Wejdźmy — rzekł Grancey.
Krawiec nowo przybyłych powitał ukłonem.
— Co panowie sobie życzą? — zagadnął.
— Potrzebujemy kupić kompletny ubiór duchownego, począwszy od trzewików ze sprzączkami i obcisłych pończoch. aż do kapelusza — rzekł Grancey.
— Czy pan masz to wszystko?
— Wszystko, jak trzeba. Lecz miara?
Wicehrabia wskazał Serwacego.
— Możesz pan ją wziąść na tego pana — odpowiedział — on jest tego samego wzrostu i tuszy jak ksiądz dla którego to ubranie jest przeznaczonem.
Po wzięciu miary, wszystkie te akcessorya zostały wybrane i zapłacone.
— Gdzie mam to odesłać? — pytał krawiec.
— Na stacyę drogi żelaznej i to jak najprędzej. Przyjdę tu po odbiór pokwitowania.
Wyszedłszy on krawca, Grancey wstąpił do księgarni, gdzie kupił brewjarz.
— To zdumiewające jak ty pamiętasz o wszystkiem! — zawołał Duplat, wsunąwszy gruby tom do kieszeni okrycia.
— Wszystko jest w komplecie, a jednak czegoś jeszcze brakuje.
— Czegóż takiego?
— Tonsury.
— Bądź spokojny i to się znajdzie.